Atrae Bilis
„Apexapien”
20 Buck Spin (2021)
Death metal i Kanada, zwłaszcza ta francuska to
niemal pewnik dobrej jakości. Atrae Bilis owszem, pochodzi z Kanady, ale z jej
brytyjskiej części, mianowicie z Vancouver. I niestety po zapoznaniu się z
„Apexapien” stwierdzam, że tego członu „francuska” mi tu brakuje. Pomijając
fakt, że to zupełnie inny typ technicznego grania, „Apexapien” najzwyczajniej w
świecie mnie wymęczył. Pełny debiut Kanadyjczyków z grubsza balansuje gdzieś na
granicy odhumanizowania Hate Eternal, modnych ostatnio dysonansów, a mięsistego,
nowoczesnego grania odważnie zerkającego na djent i deathcore. Na papierze niby
wszystko się zgadza – jest technicznie, jest sporo mięsistego grania, niby poro
się dzieje w tym ich graniu, ale jednak podczas odsłuchu cały naszkicowany plan
się gdzieś rozchodzi. Nuda – to słowo ciśnie mi się na usta już po kilku
minutach odsłuchu. Niby tempo jest różne, ale całość wyprana jest z życia,
dynamiki i dramaturgii. Obcując z „Apexapien” mam poczucie jakbym śledził
jakieś matematyczne równania, jakbym uczestniczył w jakimś treningu czy
warsztatach sprawności instrumentalnej. I nie chodzi wcale o to, że
Kanadyjczycy usiłują zagrać tysiąc dźwięków na sekundę, bo tego nie robią, ale
zwyczajnie kolejne sekwencje, kolejne motywy nie wnoszą absolutnie nic, nie budują
tych utworów, rozwijają ich sensownie, nie budują kulminacji, dramaturgii, nie
sprawiają, że słuchacz czeka z utęsknieniem i niecierpliwością na to co za
moment nastąpi. Bo i nic nie następuje. Kolejno wygrywane dźwięki przelatują
jak sraczka pozostawiając odbiorcę obojętnym. I tak jak nie podoba mi się
muzyka Hate Eternal tak szanuję Rutana, że w tej swojej odhumanizowanej niszy
stara się dostarczyć jakąś jakość, szuka przestrzeni lub jej braku na
rozwijanie kolejnych pomysłów, tak Atrae Bilis obracając się w tym
odhumanizowanym, klinicznie sterylnym świecie nie oferuje niczego innego jak
odegranie jakiegoś spisanego wcześniej konceptu. Strasznie wymęczył mnie
materiał, choć zdaję sobie sprawę, że jakieś grono entuzjastycznych odbiorców
znajdzie. Ja nie rekomenduje tego wydawnictwa – nie wnosi niczego nowego, a
poza pewną biegłością instrumentalną nie daje powodów do entuzjastycznych
odczuć i wrażeń. Jak dla mnie klapa, męczenie buły i materiał, który może iść w
zapomnienie.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz