wtorek, 14 września 2021

Recenzja Atrae Bilis „Apexapien”

 

Atrae Bilis

„Apexapien”

20 Buck Spin (2021)

Death metal i Kanada, zwłaszcza ta francuska to niemal pewnik dobrej jakości. Atrae Bilis owszem, pochodzi z Kanady, ale z jej brytyjskiej części, mianowicie z Vancouver. I niestety po zapoznaniu się z „Apexapien” stwierdzam, że tego członu „francuska” mi tu brakuje. Pomijając fakt, że to zupełnie inny typ technicznego grania, „Apexapien” najzwyczajniej w świecie mnie wymęczył. Pełny debiut Kanadyjczyków z grubsza balansuje gdzieś na granicy odhumanizowania Hate Eternal, modnych ostatnio dysonansów, a mięsistego, nowoczesnego grania odważnie zerkającego na djent i deathcore. Na papierze niby wszystko się zgadza – jest technicznie, jest sporo mięsistego grania, niby poro się dzieje w tym ich graniu, ale jednak podczas odsłuchu cały naszkicowany plan się gdzieś rozchodzi. Nuda – to słowo ciśnie mi się na usta już po kilku minutach odsłuchu. Niby tempo jest różne, ale całość wyprana jest z życia, dynamiki i dramaturgii. Obcując z „Apexapien” mam poczucie jakbym śledził jakieś matematyczne równania, jakbym uczestniczył w jakimś treningu czy warsztatach sprawności instrumentalnej. I nie chodzi wcale o to, że Kanadyjczycy usiłują zagrać tysiąc dźwięków na sekundę, bo tego nie robią, ale zwyczajnie kolejne sekwencje, kolejne motywy nie wnoszą absolutnie nic, nie budują tych utworów, rozwijają ich sensownie, nie budują kulminacji, dramaturgii, nie sprawiają, że słuchacz czeka z utęsknieniem i niecierpliwością na to co za moment nastąpi. Bo i nic nie następuje. Kolejno wygrywane dźwięki przelatują jak sraczka pozostawiając odbiorcę obojętnym. I tak jak nie podoba mi się muzyka Hate Eternal tak szanuję Rutana, że w tej swojej odhumanizowanej niszy stara się dostarczyć jakąś jakość, szuka przestrzeni lub jej braku na rozwijanie kolejnych pomysłów, tak Atrae Bilis obracając się w tym odhumanizowanym, klinicznie sterylnym świecie nie oferuje niczego innego jak odegranie jakiegoś spisanego wcześniej konceptu. Strasznie wymęczył mnie materiał, choć zdaję sobie sprawę, że jakieś grono entuzjastycznych odbiorców znajdzie. Ja nie rekomenduje tego wydawnictwa – nie wnosi niczego nowego, a poza pewną biegłością instrumentalną nie daje powodów do entuzjastycznych odczuć i wrażeń. Jak dla mnie klapa, męczenie buły i materiał, który może iść w zapomnienie.

 

                                                                                                          Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz