poniedziałek, 6 września 2021

Recenzja Rocking Corpses „Death Blues”

 

Rocking Corpses

„Death Blues”

Inverse Rec. 2021

Lubicie Finlandię? Bo ja najbardziej żurawinową hyhy! W tej na północy Europy nigdy nie byłem, ale ponoć nieźle tam pizdzi. A jak pizdzi i za oknem kupa śniegu, to ludzie się czasem nudzą i lubią sobie co nieco chlapnąć. Jak już sobie chlapną, to i chętniej śpiewają, i tańczyć się zachciewa. No a jak tańczyć, to przecież nie do byle jakiego gówna, jeno do starego dobrego rock’n’rolla, albo jak już się kto zmęczy zbyt wysokim narzuconym tempem, to zawsze może się pobujać do jakiejś milusiej  piosenki country, nieprawdaż? Dokładnie tak samo zapewne dumali sobie Finowie z Rocking Corpses, z tą różnicą, że oni zaraz myśli przelali w czyn, zarejestrowali dwanaście piosenek i ozdobili szkielboyem na okładce. I w sumie fajnie, bo mi tym materiałem idealnie umilili wczorajszy wieczór przy szklaneczce, nomen omen, Finlandii. Rocking Corpses mieszają w swoich utworach wymienione przeze mnie wcześniej składniki z muzyką rockową, taką z okresu lat osiemdziesiątych, oraz urozmaicają czysty śpiew deathmetalowymi growlami, a w „Necrophilove” nawet gore’owymi rzygami w stylu, na ten przykład, Haemorrhage. Nie powstaje może w wyniku tych zabiegów muzyka powalająca, można wręcz powiedzieć, że chwilami kojarzy mi się z ubogim bratem The Black League, ale poza kapkę monotonną, bo wolniejszą, drugą częścią krążka znajdziemy na nim kilka naprawdę dobrych strzałów. Mam na myśli głównie drugi w kolejności „Body”, prawdziwy hicior koncertowy, „Derailed”, czy chyba najszybszy i porywający, wieńczący całość „War For Doom”. Nie żebym twierdził, iż reszta numerów to mizeria, bo one także poniżej pewnego poziomu nie schodzą, lecz to właśnie te najbardziej żwawe fragmenty zrobiły na mnie największe wrażenie. Słychać, że panowie bardzo dobrze się bawili komponując te humorystyczne chwilami piosenki, a zasada jest wiadoma – jeśli tworzenie czegokolwiek sprawia radochę autorowi, to istnieje duża szansa, że znajdą się odbiorcy którzy to uczucie podzielą. No i właśnie mi przydała się taka mała odskocznia od codziennego hałasu. Czy będę jednak wracał do „Death Blues”? Pewnie nie, bo jednak zdecydowanie bardziej wolę wspomniany wcześniej The Black League, ale chwile spędzone z tymi nagraniami będę wspominał bardzo miło. Jeśli zatem kowbojski kapelusz nie kojarzy wam się ostatnio wyłącznie z pewnym jebanym chujem, a lubicie rock’n’rolla, to nalejcie sobie co nieco do naczynia, zapodajcie Rocking Corpses na wysoki volume i bawcie się równie dobrze jak ja.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz