„Scene of the Wild”
Dying
Victims Productions 2021
Singapur
kojarzył mi się dotychczas zdecydowanie z ekstremalnymi formami metalowej
sztuki. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, że i w tamtych rejonach globu
spektrum muzyki metalowej jest zdecydowanie szersze, a potwierdzeniem takiego
stanu rzeczy jest tegoroczny, drugi, pełny album zespołu Witchseeker
zatytułowany „Scene of the Wild”, który ukazał się pod banderą Dying Victims Productions.
Kwartet z południowo-wschodniej Azji wykonuje bowiem jadowity, kąśliwy,
zadziorny, tradycyjny Heavy/Speed Metal zakorzeniony tak głęboko, jak tylko się
da we wczesnych latach 80-tych. Dzika i hałaśliwa to muzyka, która ukazuje z
jednej strony maniakalne wręcz uwielbienie prędkości z Diabelskim nastawieniem
w swej klasycznej odsłonie, a z drugiej hołduje niemal rockowym hymnom, które
człowiek nuci pod nosem praktycznie już przy pierwszym odsłuchu. Wszystkie
dziewięć zawartych tu wałków to szatańsko chwytliwe przykłady mikstury
stworzonej z wczesnego, surowego, korzennego Heavy i Speed Metalu doprawionej
pikantnym Hard Rockiem, a nieoszlifowane, srogie, bezlitosne brzmienie sprawia,
że produkcja ta żre, jak jasna cholera. Cała płytka napędzana jest soczystymi,
galopującymi bębnami, które zwalniają czasami do równego kłusu, tylko po to,
aby wrócić niebawem na właściwe tory, wyrazistym, ziarnistym, raźno
zapierdalającym basem, szybkimi, żywiołowymi, chwytliwymi wiosłami, strzelistymi, niezrównoważonymi,
energetycznymi partiami solowymi i
entuzjastycznymi, stosunkowo wysokimi, przepitymi i absolutnie niewyszkolonymi
wokalami. Dochodzą do tego zaraźliwe, kopiące po tyłku melodie, jadowite,
chropowate, szorstkie tekstury zahaczające momentami o pierwotny Thrash Metal i
odrobina Glam Rocka à la Mötley
Crüe, cz Wasp. Oryginalności w tym mniej niż zero, ale zabawy po pachy. Różnorakie,
klasyczne kapele przelatywały mi przez zwoje mózgowe, gdy słuchałem „Scene…”. Z
tego, co pamiętam były to Anvil, Omen, Wizzard, wczesny Iron Maiden, Motörhead,
Cauldron, Enforcer, czy Striker, zresztą to mało istotne, gdyż zapewne każdy z
Was dorzuciłby do tych grup jeszcze przynajmniej kilka swoich. Najistotniejsze
jest to, że przy tym krążku można się w chuj dobrze bawić (jest miejsce na
machanie łbem, jak i na chóralne śpiewy), zwłaszcza gdy człowiek jest po kilku
głębszych, choć i bez wspomagaczy także jest ogień. Jeżeli zatem ktoś z Was nie
może spokojnie zasnąć bez codziennej porcji rasowego, klasycznego Metalu, to
najnowszy materiał Witchseeker jest skrojony idealnie pod Wasze potrzeby.
Bardzo dobry, krewki, orzeźwiający, Heavy/Speed
Metalowy kopniak w cztery litery.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz