PRAY U PREY
„The Omega Kill”
Selfmadegod Records 2021
Brytyjscy
niszczyciele systemu Pray U Prey powracają po czterech latach ze swym drugim,
pełnym albumem nazwanym „The Omega Kill” i ponownie dopierdalają tak, że
szkliwo na zębach pęka, a zwieracze ledwo utrzymują to, co znajduje się w
jelitach przed niekontrolowaną erupcją. Krążek ten, to podobnie jak „Figure The
8”stopiony w jedną, zwartą, jednolitą całość amalgamat bezkompromisowych
dźwięków łączący w sobie klasyczny w swym wyrazie, korzenny Death Metal,
rasowy, soczysty, energetyczny, wysokooktanowy, jadowity Grindcore i chropowaty,
agresywny Crust, i podobnie, jak na swym debiucie zespół trzyma się jednej,
prostej jak konstrukcja cepa zasady: mięsistego, zdrowego, szczerego wykurwu
inspirowanego pierwszą połową lat 90-tych nigdy za wiele. Tak więc szyją
chłopaki brutalnie i z wielkim zaangażowaniem, aż budynki drżą w posadach, a
tynk z sufitu odpada, wykorzystując swe długoletnie doświadczenie sceniczne
(muzycy tworzący Pray U Prey swe szlify zdobywali bowiemm.in. w Alehammer i
Prophecy of Doom).„The Omega Kill”, to płyta, która od razu rzuca o glebę i
poniewiera okrutnie przy pomocy masywnych, bezlitosnych, karkołomnie niekiedy
napierdalających beczek, wyrywających wnętrzności, w chuj grubych linii basu,
zagęszczonych, brutalnych, rozrywających, intensywnych riffów i zaprawionych
żółcią, drapieżnych, wulgarnych, dzikich, gardłowych growli. Słychać tu całą
paletę inspiracji mistrzami gatunku od Bolt Thrower poprzez wczesne produkcje
Cannibal Corpse i Napalm Death na Assück skończywszy. Oczywiście bez żadnych
zapożyczeń, czy bezczelnych zrzynek, wszystko ma własny
charakter i oryginalny, specyficzny szlif pozostawiony w tych dźwiękach przez
Pray U Prey. Brzmienie nowego materiału Brytoli jest tłuste, agresywne,
gwałtowne, zawiera odpowiednią porcję zepsucia i zgrzytającego między zębami
pyłu, więc krążek ten robi zajebisty rozpierdol, nie pytając o pozwolenie.
Podobnie, jak pierwsza płytka, tak i ten album ukazał się pod sztandarami
Selfmadegod Records i jest to kolejny, potężny strzał z tej wytwórni, który
robi mi dobrze zdecydowanym ruchem ręki. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich
maniakalnych wyznawców Death/Grind’u starej szkoły. Wyśmienita porcja tłustej,
mięsistej, tradycyjnie podanej rozpierduchy. Ja łykam to bez popitki.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz