wtorek, 28 września 2021

Recenzja LUM „L’feu e la Stria”

 

LUM

„L’feu e la Stria” (Ep)

Nigredo Productions 2021

Pierwszy, oficjalny materiał powstałego ledwie w zeszłym roku, a więc stosunkowo młodego stażem, włoskiego projektu LUM to trochę ponad 26 minut solidnego, przyzwoitego, zimnego  Black Metalu. Rdzeniem tej produkcji jest surowe, mizantropijne, szorstkie, czarcie granie, które w głównej mierze opiera się tu na siarczystych, acz raczej prostych bębnach z charakterystycznym, wyżej ustawionym werblem, dudniącym złowrogo, pulsującym basie o ziarnistych krawędziach, chropowatych, agresywnych riffach o punkowych korzeniach nasączonych sporą dawką melancholijnych melodii i ponurych, jadowitych, bluźnierczych wokalach. Ten tradycyjny na wskroś, pierwotnie dziki kręgosłup barbarzyńskich dźwięków doprawiono żałobnym, usytuowanym bardziej na drugim planie klawiszem, który nadaje tym wałkom sporo mroku i podniosłej, okultystycznej, a miejscami wręcz rytualnej, nasączonej wonią cmentarnych kadzideł atmosfery. Prosty to w gruncie rzeczy materiał, utwory tu zawarte nie mają skomplikowanych struktur, jednak diaboliczny, surowy napierdol nie niszczy dobrze ułożonych linii melodycznych, ani nie przeszkadza, gdy niektóre struktury odchodzą nieco od czarnej surowizny, przekształcając się w żwawe, zabarwione folkiem refreny zbudowane na bazie bardziej przystępnych akordów, a  charakterystyczne drganie strun dodaje dodatkowych, ukrytych z lekka w zagęszczonych teksturach mrocznych riffów warstw harmonicznych o transowym, hipnotycznym zabarwieniu. Tak więc, mimo prostoty poszczególnych elementów „L’feu…” nie jest do końca przewidywalne i może się podobać. Muzyka LUM kojarzy mi się delikatnie z tym, co ongiś tworzył Ildjarn, czy też wczesny Ungod, tyle że włoski duet zawarł w swej twórczości więcej obrzędowej, starożytnej atmosfery i mistycznego, mglistego, tajemniczego klimatu. Brzmienie, z jakim tu obcujemy jest z gatunku lo-fi, czyli sporo tu żrącej siary, jednak zachowano na tym materiale odpowiednią przestrzeń, więc odsłuch nie nastręcza większych problemów. Zbierając zatem to wszystko zusammen razem do kupy wychodzi na to, że „L’feu e la Stria” to obiecujący debiut, co prawda niszowy i skierowany do bardzo konkretnego, raczej wąskiego grona odbiorców, ale pokazujący zarazem, że z klasycznie surowych, momentami wręcz minimalistycznych składowych można zbudować wciągające, urzekające swą prostotą kompozycje. Oczekuję na dalszy rozwój wypadków.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz