LUM
„L’feu e la Stria” (Ep)
Nigredo Productions 2021
Pierwszy,
oficjalny materiał powstałego ledwie w zeszłym roku, a więc stosunkowo młodego
stażem, włoskiego projektu LUM to trochę ponad 26 minut solidnego, przyzwoitego,
zimnego Black Metalu. Rdzeniem tej
produkcji jest surowe, mizantropijne, szorstkie, czarcie granie, które w
głównej mierze opiera się tu na siarczystych, acz raczej prostych bębnach z
charakterystycznym, wyżej ustawionym werblem, dudniącym złowrogo, pulsującym
basie o ziarnistych krawędziach, chropowatych, agresywnych riffach o punkowych
korzeniach nasączonych sporą dawką melancholijnych melodii i ponurych, jadowitych,
bluźnierczych wokalach. Ten tradycyjny na wskroś, pierwotnie dziki kręgosłup
barbarzyńskich dźwięków doprawiono żałobnym, usytuowanym
bardziej na drugim planie klawiszem, który nadaje tym wałkom sporo mroku i
podniosłej, okultystycznej, a miejscami wręcz rytualnej, nasączonej wonią
cmentarnych kadzideł atmosfery. Prosty to w gruncie rzeczy materiał, utwory tu
zawarte nie mają skomplikowanych struktur, jednak diaboliczny, surowy napierdol
nie niszczy dobrze ułożonych linii melodycznych, ani nie przeszkadza, gdy
niektóre struktury odchodzą nieco od czarnej surowizny, przekształcając się w
żwawe, zabarwione folkiem refreny zbudowane na bazie bardziej przystępnych
akordów, a charakterystyczne drganie
strun dodaje dodatkowych, ukrytych z lekka w zagęszczonych teksturach mrocznych
riffów warstw harmonicznych o transowym, hipnotycznym zabarwieniu. Tak więc,
mimo prostoty poszczególnych elementów „L’feu…” nie jest do końca przewidywalne
i może się podobać. Muzyka LUM kojarzy mi się delikatnie z tym, co ongiś tworzył
Ildjarn, czy też wczesny Ungod, tyle że włoski duet zawarł w swej twórczości
więcej obrzędowej, starożytnej atmosfery i mistycznego, mglistego, tajemniczego
klimatu. Brzmienie, z jakim tu obcujemy jest z gatunku lo-fi, czyli sporo tu
żrącej siary, jednak zachowano na tym materiale odpowiednią przestrzeń, więc
odsłuch nie nastręcza większych problemów. Zbierając zatem to wszystko zusammen
razem do kupy wychodzi na to, że „L’feu e la Stria” to obiecujący debiut, co
prawda niszowy i skierowany do bardzo konkretnego, raczej wąskiego grona
odbiorców, ale pokazujący zarazem, że z klasycznie surowych, momentami wręcz
minimalistycznych składowych można zbudować wciągające, urzekające swą prostotą
kompozycje. Oczekuję na dalszy rozwój wypadków.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz