czwartek, 16 września 2021

Recenzja Conjureth “Majestic Dissolve”

 

Conjureth

“Majestic Dissolve”

Memento Mori (2021)

Raul i jego Memento Mori po raz kolejny dostarczają na rynek porcję solidnego, staroszkolnego death metalu. Kto śledzi wydawnicze poczynania Hiszpana ten pewnie wie, że jego label dostarcza miłośnikom śmierć metalowych czasów minionych solidną porcję muzyki – przeważnie wtórnej, mało odkrywczej, ale prezentującej wystarczająco dobry poziom, który powinien usatysfakcjonować gatunkowych „zbieraczy” nośników. Nie inaczej jest w przypadku pochodzącego z San Diego Conjureth. Trio, które do tej pory wypuściło pod tym szyldem dwie domówki do nowicjuszy nie należy, członkowie udzielali się, bądź wciąż udzielają w takich formacjach jak Ghoulgotha, Encoffination, Void Ceremony czy Father Befouled. Doświadczenie przełożyło się na jakość - bo choć trudno doszukiwać się na „Majestic Dissolve” oryginalności, to trudno zaprzeczyć faktowi, że mam tu do czynienia z materiałem dobrym, sprawnie zagranym (a przede wszystkim zagranym z głową), do którego wracałem z przyjemnością kilkukrotnie. Żadne to wiekopomne dzieło, ale jeśli ktoś lubi dynamiczny, energicznie zagrany death metal, który nie cierpi katuszy jednostajności, ten powinien być usatysfakcjonowany. Bezpośrednich porównań raczej bym się tutaj nie doszukiwał, choć wraz z odsłuchem wyłapiemy batalistyczne nawałnice rodem z Bolt Thrower, carcassowe dualizy wokalne, thrashowe szarże spod znaku wczesnej Massacry, schuldinerowe gmatwaniny, czy szereg innych nawiązań do metalu śmierci czy thrashu. „Majestic Dissolve” dalekie jest od toporności i dreptania w miejscu. Tutaj cały czas coś się dzieje. Płyta pozornie utrzymana jest w dość szybkim tempie, ale poprzez wrzucanie kolejnych motywów raz po raz da się wychwycić szereg zwolnień i zrywów, które ani na moment nie zabijają brawurowego charakteru tego wydawnictwa. Solidny, wyraźny growl, oszczędne, na swój sposób melodyjne solówki i naprawdę solidne brzmienie w tym przypadku należy uznać tylko za dodatkowe atuty. Oczywiście „Majestic Dissolve” nie ma szans w końcoworocznym wyścigu na najlepsze wydawnictwo choćby nawet w swojej niszy, ale nie zmienia to faktu, że słucham debiutu Kalifornijczyków z ogromną przyjemnością i nie muszę dorabiać sobie ideologii, aby w jakiś sposób uargumentować wartość tego materiału. Conjureth nagrało dobry, a nawet bardzo dobry album, który zakupem obowiązkowym może nie jest, ale wartym jego rozważenia na pewno. Jestem przekonany, że premierowy odsłuch zachęci wielu słuchaczy do tego, żeby ten krążek co najmniej kilkukrotnie zagościł w odtwarzaczu. Ja w stosunku do debiutu Conjureth nie miałem oczekiwań dlatego też może tak pięknie odpłacił mi się z nawiązką. Gdybym miał podsumować jednym zdaniem to ciśnie mi się na usta „naprawdę fajny album”.

 

                                                                                                                      Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz