piątek, 19 listopada 2021

Recenzja Dead Space Chamber Music “The Black Hours”

 

Dead Space Chamber Music

“The Black Hours”

Independent 2021

Jako iż black metal o Szatanie jest dla nastolatków, deta słuchają jedynie przygłupy i neandertale, Sofixów już dawno nie produkują więc thrash is dead, to dziś poszerzę se horyzonty, bo mi smutno, że wszyscy się ze mnie śmieją jak z niedorozwoja. Zważając także na swoje dotychczasowe szowinistyczne i seksistowskie obelgi, jako pokutę wrzuciłem na uszy drugi krążek brytyjskiego Dead Space Chamber Music, zespołu składającego się w trzech-czwartych z bab… Przepraszam! Kobiet… kobiet. Wyczytałem, że grają muzykę dla fanów Dead Can Dance czy Coil, no to sobie posłuchałem, a co. No, to teraz zupełnie poważnie, muszę stwierdzić, iż jest to bardzo ciekawa twórczość. Jeśli lubicie sobie dla relaksu poleżeć wygodnie i odpocząć przy dźwiękach wyżej wspomnianych, Clannad czy Enya, to „The Black Hours” też możecie włączać bez obaw, że się porzygacie. Dziewczyny (i pan) łączą w swoich utworach inspiracje folkowe (te w pierwszej części płyty przeważają) z elementami dark ambient i innymi eksperymentami. Znajdziemy tu kilka fragmentów przypominających zamkowe potańcówki w średniowiecznej Anglii ale nie brakuje także kompozycji mroczniejszych, przy których mógłby się odbyć mały sabat. Ogromny klimat robią tym nagraniom wokale pani Ellen, która potrafi swoim głosem zarówno oczarować jak i nieco zmrozić krew w żyłach. Chwilami zamiast śpiewu, po staroangielsku czy walijsku i to w różnych barwach, pojawiają się inne formy ekspresji. Dla przykładu niepokojące sapanie, rozbrzmiewające w głowie niczym szepty wiedźm w zaczarowanym lesie. Po chwili dla odmiany kołysze nas, niczym do snu, głos drżący, przy minimalistycznym akompaniamencie starodawnych instrumentów (na płycie użyto na przykład dwóch rodzajów psałterionu). W tego typu fragmentach przychodzi mi do głowy porównanie muzyki DSCM z twórczością Diamandy Galas, bowiem jest ona podobnie rytualna i przesiąknięta mrokiem. Podoba mi się także sposób w jaki ten album ewoluuje, zmieniając obliczę z nieco radosnego na zachmurzone, niepokojące i złowieszcze. Mała podpowiedź na pytanie skąd taka zmiana klimatu stanowi fakt, iż utwory na „The Black Hours” ułożone zostały w kolejności chronologicznej względem ich powstawania w okresie sprzed pandemii do czasu jej trwania w połowie roku 2021. Przez to ten trwający ponad trzy kwadranse muzyczny spektakl zyskał na różnorodności i uniknął monotematyczności. Myślę, że poza wielbicielami wymienionych wcześniej twórców po muzykę DSCM mogą sięgnąć także fani ostatnich dokonań Furii czy zespołów idących jej ścieżką, bowiem znajdą w niej także sporą dawkę teatralności i awangardy. Zapewne włączę sobie jeszcze „The Black Hours” nie raz, przy jakiejś najbliższej okazji gdy znów będę chciał się odchamić, bo to całkiem ciekawa płyta i znakomicie można przy niej odpocząć.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz