Dead Space Chamber Music
“The Black Hours”
Independent 2021
Jako iż black metal o Szatanie jest dla nastolatków,
deta słuchają jedynie przygłupy i neandertale, Sofixów już dawno nie produkują
więc thrash is dead, to dziś poszerzę se horyzonty, bo mi smutno, że wszyscy
się ze mnie śmieją jak z niedorozwoja. Zważając także na swoje dotychczasowe
szowinistyczne i seksistowskie obelgi, jako pokutę wrzuciłem na uszy drugi
krążek brytyjskiego Dead Space Chamber Music, zespołu składającego się w
trzech-czwartych z bab… Przepraszam! Kobiet… kobiet. Wyczytałem, że grają
muzykę dla fanów Dead Can Dance czy Coil, no to sobie posłuchałem, a co. No, to
teraz zupełnie poważnie, muszę stwierdzić, iż jest to bardzo ciekawa twórczość.
Jeśli lubicie sobie dla relaksu poleżeć wygodnie i odpocząć przy dźwiękach
wyżej wspomnianych, Clannad czy Enya, to „The Black Hours” też możecie włączać
bez obaw, że się porzygacie. Dziewczyny (i pan) łączą w swoich utworach inspiracje
folkowe (te w pierwszej części płyty przeważają) z elementami dark ambient i
innymi eksperymentami. Znajdziemy tu kilka fragmentów przypominających zamkowe
potańcówki w średniowiecznej Anglii ale nie brakuje także kompozycji
mroczniejszych, przy których mógłby się odbyć mały sabat. Ogromny klimat robią
tym nagraniom wokale pani Ellen, która potrafi swoim głosem zarówno oczarować
jak i nieco zmrozić krew w żyłach. Chwilami zamiast śpiewu, po staroangielsku czy
walijsku i to w różnych barwach, pojawiają się inne formy ekspresji. Dla
przykładu niepokojące sapanie, rozbrzmiewające w głowie niczym szepty wiedźm w
zaczarowanym lesie. Po chwili dla odmiany kołysze nas, niczym do snu, głos
drżący, przy minimalistycznym akompaniamencie starodawnych instrumentów (na
płycie użyto na przykład dwóch rodzajów psałterionu). W tego typu fragmentach
przychodzi mi do głowy porównanie muzyki DSCM z twórczością Diamandy Galas,
bowiem jest ona podobnie rytualna i przesiąknięta mrokiem. Podoba mi się także
sposób w jaki ten album ewoluuje, zmieniając obliczę z nieco radosnego na
zachmurzone, niepokojące i złowieszcze. Mała podpowiedź na pytanie skąd taka
zmiana klimatu stanowi fakt, iż utwory na „The Black Hours” ułożone zostały w
kolejności chronologicznej względem ich powstawania w okresie sprzed pandemii
do czasu jej trwania w połowie roku 2021. Przez to ten trwający ponad trzy
kwadranse muzyczny spektakl zyskał na różnorodności i uniknął
monotematyczności. Myślę, że poza wielbicielami wymienionych wcześniej twórców
po muzykę DSCM mogą sięgnąć także fani ostatnich dokonań Furii czy zespołów
idących jej ścieżką, bowiem znajdą w niej także sporą dawkę teatralności i
awangardy. Zapewne włączę sobie jeszcze „The Black Hours” nie raz, przy jakiejś
najbliższej okazji gdy znów będę chciał się odchamić, bo to całkiem ciekawa
płyta i znakomicie można przy niej odpocząć.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz