Archgoat
„Worship the Eternal
Darkness”
Debemur Morti 2021
O tym jaka będzie nowa płyta Archgoat mógłbym w
zasadzie napisać bez jej słuchania. Finowie bowiem w zasadzie od kilku lat
stoją pod ścianą do której doszli i najwyraźniej nie mają zamiaru odsuwać się
od niej nawet na krok. Konsekwencja czy zżeranie własnego ogona? No właśnie,
sposób w jaki odpowiecie sobie na to zasadnicze pytanie jest prostą odpowiedzą
na to, czy „Worship the Eternal Darkness” zlejecie ciepłym moczem czy łykniecie
jak pelikan czaplę. Kompletnie nic mnie na tej płycie nie zaskakuje, począwszy
od okładki, będącej kolejną wariacją na temat kultu Diabła, poprzez
przewidywalne intro, szablonową strukturę poszczególnych kompozycji, ten sam
grobowy wokal pozbawiony jakichkolwiek urozmaiceń, znane z poprzednich
materiałów rytmy, klawiszowe tła, standardowo satanistyczne teksty i wreszcie
na charakterystycznym brzmieniu kończąc. Co więcej… Kojarzycie nawiązujący do
speedmetalowej stylistyki „Darkness Has Returned” z poprzedniej płyty? No to
zgadnijcie w jakim klimacie utrzymany jest „Rats Pray God”? Czyli co, kolejny
raz dokładnie to samo, nie? Tak i owszem. Rzecz w tym, że ja za takie właśnie
granie dam się pokroić i Archgoat jest dla mnie bandem kultowym. Dlaczego? Bo
przede wszystkim grają swoje. To oni kreują trendy a nie je naśladują. To oni
wskazują ścieżkę innym, są wierni do krwi swoim ideałom i absolutnie nie
zamierzają robić czegokolwiek pod publiczkę. „Worship the Eternal Darkness” to
wyborna uczta w towarzystwie samego Lucyfera i dziesiątek tańczących przy
sabatowym ognisku lubieżnych kurew, gotowych na zaspokojenie wszelkich
cielesnych zachcianek. Przy takich dźwiękach jest się królem w piekle zamiast
sługą w niebie. I jak dla mnie Archgoat mogą sobie nagrywać w kółko podobne
melodie w różnych konfiguracjach. Bo Szatan głosi swoją ewangelię w
niezmienionej formie od wieków a Finowie są po prostu przekaźnikiem Jego słowa.
Amen.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz