niedziela, 21 listopada 2021

Recenzja THRONE „Pestilent Dawn”

 

THRONE

„Pestilent Dawn”

Redefining Darkness Records 2021

Debiutancki album długogrający pochodzącego zza wielkiej kałuży, a konkretnie ze stanu  Michigan młodzieżowego kwartetu Throne to całkiem konkretna Death/Black Metalowa jazda na pełnej piździe. Chłopaki napierdalają, ile sił, wychodzi im to całkiem zgrabnie, a jeżeli chodzi o ich muzę, to pewnymi punktami odniesienia mogą być tutaj Belphegor, Hate, Myrkskog, Hour of Penance, czy Behemoth, ale z racji ich pochodzenia znajdziemy tu także bardzo delikatne nawiązania do Suffocation i HateEternal. W większości przypadków twórczość Throne opiera się na szybkich, niszczących, okrutnych beczkach, miażdżących, łamiących kręgosłup liniach basu, precyzyjnych, brutalnych, rozdzierających trzewia riffach popartych tnącymi do kości solówkami i jadowitych, złowieszczych, bluźnierczych wokalach. Pomimo całej swej bezkompromisowości, płytka ta posiada dosyć dużo bardziej melodyjnych akcentów, lecz nie obniżają one jej siły uderzeniowej, a agresja i nienawiść wręcz wylewają się z tego krążka. Prócz rasowego nakurwiania ku chwale Rogatego napotkamy tu również nieco bardziej złożone struktury zbudowane na bazie mocniej pokręconych, hipnotycznych bębnów, rezonujących złowrogo, klaustrofobicznych, wijących się riffów i chorych, nawiedzonych, przeszywających, zjadliwych growli, więc wbrew pozorom nie jest to album tak prosty, jak się wydaje i trzeba trochę czasu mu poświęcić, aby pośród szalonego tempa i bezdusznego okrucieństwa wyłapać wszystkie, czające się tam w ukryciu,diabelskie niuanse. Brzmi to wszystko bardzo konkretnie. Jest brutalnie, siarczyście, dosyć gęsto i bezkompromisowo, a przy tym selektywnie, więc słychać, co rzeźbią poszczególne instrumenty. Jak dla mnie jednak sound tej płytki jest trochę zbyt sterylny (choć być może był to efekt zamierzony, który miał podkreślać odhumanizowany, bezduszny feeling tego krążka). Zdecydowanie przydałoby się tu jednak wg mnie więcej ciężaru na bębnach i krwistego mięcha na basie, co w prostej linii przełożyłoby się na jeszcze bardziej przerażający, niszczący wszystko w pizdu, okrutny rozpierdol, choć w tej dziedzinie nie jest źle, a „Pestilent Dawn” przetacza się po słuchaczu z gracją rozpędzonego do prędkości światła buldożera i poniewiera konkretnie. Mimo tych drobnych mankamentów to naprawdę dobra, bezkompromisowa płyta. Mają niewątpliwie chłopaki potencjał i jeśli nie osiądą na laurach, to kolejna ich produkcja może pozamiatać zdecydowanie bardziej, niż „Świt Zarazy”, na co liczy piszący tę recenzję.

 

Hatzamoth

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz