„Pestilent Dawn”
Redefining Darkness Records 2021
Debiutancki
album długogrający pochodzącego zza wielkiej kałuży, a konkretnie ze stanu Michigan młodzieżowego kwartetu Throne to
całkiem konkretna Death/Black Metalowa jazda na pełnej piździe. Chłopaki
napierdalają, ile sił, wychodzi im to całkiem zgrabnie, a jeżeli chodzi o ich
muzę, to pewnymi punktami odniesienia mogą być tutaj Belphegor, Hate, Myrkskog,
Hour of Penance, czy Behemoth, ale z racji ich pochodzenia znajdziemy tu także
bardzo delikatne nawiązania do Suffocation i HateEternal. W większości
przypadków twórczość Throne opiera się na szybkich, niszczących, okrutnych
beczkach, miażdżących, łamiących kręgosłup liniach basu, precyzyjnych,
brutalnych, rozdzierających trzewia riffach popartych tnącymi do kości
solówkami i jadowitych, złowieszczych, bluźnierczych wokalach. Pomimo całej
swej bezkompromisowości, płytka ta posiada dosyć dużo bardziej melodyjnych
akcentów, lecz nie obniżają one jej siły uderzeniowej, a agresja i nienawiść
wręcz wylewają się z tego krążka. Prócz rasowego nakurwiania ku chwale Rogatego
napotkamy tu również nieco bardziej złożone struktury zbudowane na bazie
mocniej pokręconych, hipnotycznych bębnów, rezonujących złowrogo,
klaustrofobicznych, wijących się riffów i chorych, nawiedzonych,
przeszywających, zjadliwych growli, więc wbrew pozorom nie jest to album tak
prosty, jak się wydaje i trzeba trochę czasu mu poświęcić, aby pośród szalonego
tempa i bezdusznego okrucieństwa wyłapać wszystkie, czające się tam w ukryciu,diabelskie
niuanse. Brzmi to wszystko bardzo konkretnie. Jest brutalnie, siarczyście,
dosyć gęsto i bezkompromisowo, a przy tym selektywnie, więc słychać, co rzeźbią
poszczególne instrumenty. Jak dla mnie jednak sound tej płytki jest trochę zbyt
sterylny (choć być może był to efekt zamierzony, który miał podkreślać
odhumanizowany, bezduszny feeling tego krążka). Zdecydowanie przydałoby się tu jednak
wg mnie więcej ciężaru na bębnach i krwistego mięcha na basie, co w prostej
linii przełożyłoby się na jeszcze bardziej przerażający, niszczący wszystko w
pizdu, okrutny rozpierdol, choć w tej dziedzinie nie jest źle, a „Pestilent Dawn”
przetacza się po słuchaczu z gracją rozpędzonego do prędkości światła buldożera
i poniewiera konkretnie. Mimo tych drobnych mankamentów to naprawdę dobra,
bezkompromisowa płyta. Mają niewątpliwie chłopaki potencjał i jeśli nie osiądą
na laurach, to kolejna ich produkcja może pozamiatać zdecydowanie bardziej, niż
„Świt Zarazy”, na co liczy piszący tę recenzję.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz