wtorek, 9 listopada 2021

Recenzja Dormant Ordeal "The Grand Scheme of Things"

 

Dormant Ordeal
"The Grand Scheme of Things"
Selfmadegod Records 2021


Pewnie każdemu z was przytrafił się w życiu nie raz skok adrenaliny, choćby podczas oglądania jakiegoś horroru. Niby człowiek jest przygotowany i wie ze zaraz coś się wydarzy, ale i tak przypływu emocji powstrzymać się nie da. Po co o tym pisze? Bo wyobraźcie sobie, jak we mnie buchnęło w chwili, gdy  ziewając szeroko niczym lew z reklamy batonika odpaliłem najnowszy materiał krajowego Dormant Ordeal. Nie dość że zespół mi dotychczas nieznany (choć nazwę bankowo gdzieś słyszałem), to jeszcze sygnowany logo wytworni nie do końca wydającej to, co lubię najbardziej. "The Grand Scheme of Things" to trzeci krążek zespołu, zawierający prawie trzy kwadranse nowocześniejszej odmiany death metalu. Muzycy, bez wątpienia posiadający czarny pas w instrumenty, w niezwykle  wyważony sposób łączą w swojej twórczości elementy technicznego, chwilami nieco dysonansowego grania, w stylu chociażby Ulcerate, z wpływami francuskiej blackmetalowej trucizny ale i klasycznym śmierćmetalowym wpierdolem. Spora cześć tego krążka to bezlitosne galopady, lecz nie myślcie,  ze w czasie gdy pałker napierdala jak pojebion gitarzyści zapętlają tremolo i grają w karty. Różnorodność pomysłów i zagęszczenie zmieniających się co krok akordów zdecydowanie wybija się w kompozycjach Dormant Ordeal ponad przeciętność. Co więcej, niektóre rozwiązania mogą doprawdy spowodować opad kopary. Poza niebanalnymi melodiami i zaskakującymi wstawkami, można się tu doszukać choćby patentu Portalowego w "Poetry Doesn't Work on Whores" albo innego, brzmiącego jakby został podkradziony z kajetu Mgły, w wieńczącym płytę "The Borders of Our Language Are Not The Borders of Our World". Nie mam jednak zamiaru zdradzać wszystkich szczegółów, lecz zapewniam was, że nowe dzieło Dormant Ordeal to materiał na wiele odsłuchów, będący niczym piracka skrzynia skarbów, pełna niespodzianek i prawdziwych perełek. Nawet gdybym chciał się tradycyjnie dopierdolić do zbyt wyczyszczonego brzmienia, to akurat w tym przypadku nie mam takiej możliwości, gdyż panowie zachowali umiar także pod tym względem. Owszem jest czytelnie i nowocześnie, ale akurat w przypadku tego materiału większa ilość brudu mogłaby wpłynąć negatywnie na odbiór poszczególnych smaczków. Nie przeszkadza mi tez nieco jednolita barwa wokalu, najmniej chyba urozmaiconego ze wszystkich składowych, bowiem ten element też według mnie działa in plus, tworząc pewnego rodzaju kontrast z niezwykle bogatą warstwą muzyczną. Nie mam pojęcia jak ten zespól się uchował w ukryciu przez tyle lat mając tak wiele do zaoferowania. Słucham "The Grand Scheme of Things" po raz kolejny ze szczęką na kubotach i absolutnie nie mam zamiaru jej podnosić. Prawdziwa petarda i zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji jakie ukazały się pod banderą Selfmadegod.



- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz