GELURE
„Into the Chesfern Wood”
„The Candlelight Tomes”
Northern Silence Productions 2022
W
przypadku australijskiego projektu Gelure zdecydowałem się na taki sam ruch jak
w przypadku Au Clair De Lune. Postanowiłem mianowicie za jednym pociągnięciem
pióra zrecenzować dwa albumy, za które odpowiada w całości Secluded Wizard.
Przyczyny były takie same, jak w poprzednim wypadku, czyli ta sama wytwórnia
odpowiada za ich wydanie, a i sama muzyka na nich zawarta niewiele się od
siebie różni. Po cóż zatem pisać praktycznie to samo w dwóch, oddzielnych
recenzjach? No dobra, nie pierdolmy zatem, jeno pijmy wódkę, czyli pora przejść
do sedna sprawy, a więc do dźwięków, jakie napotkamy na tych płytkach. Zarówno
„Into…”, jak i „The Candlelight…” to krążki, które wypełnia ulepiony w
tradycyjny sposób Dungeon Synth/Neoclassical. Napotkamy tu zatem majestatyczne,
mroczne, klawiszowe pływy, które przelewają się gęstym strumieniem ponad
delikatnie zaznaczonymi smyczkami i głębokimi uderzeniami rytualnego bębna. Nie
mogło oczywiście zabraknąć na tych produkcjach prastarych zaklęć i delikatnej
mgiełki pieśni chóralnych, które podkreślają klasyczną atmosferę nostalgii i starożytnej
tajemnicy. Ponad wszystkim unoszą się jednak samotne, meandrujące pomiędzy
nasączonymi ciemnością teksturami każdej kompozycji, ponure melodie. Zabierają
one słuchacza w mistyczną podróż do dawno zapomnianego świata pełnego magii, lochów,
ogromnych, przeklętych, opuszczonych ruin, głębokich, przepastnych lasów, strzelistych
zamków warownych, oszronionych, lodowych szczytów i mitycznych stworzeń. Każdy,
kto lubi takie klimaty, obie produkcje Gelure łyknie niczym pelikan i spędzi w
ich towarzystwie zapewne długie godziny. A z tą muzą naprawdę można popłynąć.
Dawno nie słyszałem tak dobrych albumów w tym jakby jednak nie spojrzeć, dosyć
eklektycznym gatunku. Z drugiej jednak strony, jakoś specjalnie ostatnimi czasy
nie penetrowałem tych klimatów. Kiedyś płyt z taką muzyką słuchałem
zdecydowanie więcej. Twórczość Gelure podoba mi się jednak z jeszcze jednego
powodu. Dla mnie w pewnym stopniu jest to podróż sentymentalna do czasów, gdy
jarałem się pierwszymi produkcjami Mortiis, Dargaard, Pazuzu, Vond,
Neptune Towers, czy Die Verbannten Kinder Evas. Ech, łza się kurwa w oku kręci…
Wiecie już więc, co usłyszycie na tych krążkach i tylko od Was zależy, czy
będziecie chcieli zanurzyć się w zapomniane otchłanie, malowane dźwiękami
czarodzieja z Antypodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz