sobota, 4 czerwca 2022

Recenzja NECROFIER „Prophecies of Eternal Darkness”

 

NECROFIER

„Prophecies of Eternal Darkness”

Season of Mist Underground Activists 2021

Czasami nie mogę wyjść z podziwu, jak kreatywni są spece od reklamy w niektórych  wytwórniach płytowych (zwłaszcza w dużych kombinatach wydawniczych). Wspominam o tym dlatego, że w oficjalnych materiałach prasowych, jakie Season of Mist dołączyła do tej płyty, muzykę Necrofier określa się jako Heavy Melodic Black Metal. Może się nie znam, gdyż jeno recenzentem piątej kategorii jestem pochodzenia robotniczo-chłopskiego, ale jak dla mnie to, co usłyszałem na tej produkcji to jeno klasyczny, melodyjny Black Metal bardzo często zaglądający do skandynawskiego ogródka. Bez dwóch zdań, bardzo solidne to granie, ale do obsrania zdecydowanie daleko. Sporo tu patentów przywodzących na myśl dokonania Sacramentum, Necrophobic, Dissection, Lord Belial, Unanimated, czy Watain z ostatnich płyt, choć myślę sobie, że trochę za mało w tym wszystkim tego, charakterystycznego, skandynawskiego chłodu, jaki cechował wydawnictwa wymienionych powyżej zespołów. Mimo tego naprawdę dobrze słucha się tej płytki, gdyż panowie tworzący Necrofier z niejednej już flachy gorzałkę pili i w niejednym zespole maczali swe brudne od sadzy paluchy, a więc warsztat odpowiedni posiadają i grać potrafią. Słychać to przede wszystkim w fajnie poczynających sobie wiosłach, które konkretnymi riffami są zdolne zajechać, a i soczystą, dopracowaną solówką także zarzucą. Sekcja również należycie wywiązuje się ze swoich obowiązków i zarówno bębny, jak i basz siarczystym dojebaniem do pieca radzą sobie wyśmienicie. Wokale bez dwóch zdań są zawodowe i nic im zarzucić nie można, gdyż fachowo i sprawnie rzucają bluźnierstwami. Mrocznego, diabelskiego (o przepraszam, powinienem napisać Diabelskiego) klimatu dodają tej płytce umiejętnie użyte klawisze, jak i wyważone, akustyczne miniatury i melodeklamacje o charakterze prastarych zaklęć. No i niby wszystko cacy, tyle że ta muza cieszy mnie, dopóki trwa, a po kilkunastu minutach od zakończenia tej płytki nie bardzo potrafię sobie przypomnieć, co usłyszałem na „Proroctwie Wiecznej Ciemności”. W mej głowie pozostaje jedynie wspomnienie, że niezła płytka to była i miała kilka rajcownych chwil, kiedy to chłopaki napierdalali naprawdę piekielnie i bez owijania w bawełnę. A morał z tego taki, że to w gruncie rzeczy dobry materiał, ale obawiam się, a wręcz jestem tego pewien, że na współczesnej, zatłoczonej jak chuj, metalurgicznej scenie utonie on w zalewie podobnych mu, solidnych wydawnictw. Cóż, life is brutal, jak to mawiali najstarsi Indianie.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz