NECROFIER
„Prophecies of Eternal Darkness”
Season of Mist Underground Activists 2021
Czasami
nie mogę wyjść z podziwu, jak kreatywni są spece od reklamy w niektórych wytwórniach płytowych (zwłaszcza w dużych
kombinatach wydawniczych). Wspominam o tym dlatego, że w oficjalnych materiałach
prasowych, jakie Season of Mist dołączyła do tej płyty, muzykę Necrofier
określa się jako Heavy Melodic Black Metal. Może się nie znam, gdyż jeno
recenzentem piątej kategorii jestem pochodzenia robotniczo-chłopskiego, ale jak
dla mnie to, co usłyszałem na tej produkcji to jeno klasyczny, melodyjny Black
Metal bardzo często zaglądający do skandynawskiego ogródka. Bez dwóch zdań,
bardzo solidne to granie, ale do obsrania zdecydowanie daleko. Sporo tu
patentów przywodzących na myśl dokonania Sacramentum, Necrophobic, Dissection,
Lord Belial, Unanimated, czy Watain z ostatnich płyt, choć myślę sobie, że trochę
za mało w tym wszystkim tego, charakterystycznego, skandynawskiego chłodu, jaki
cechował wydawnictwa wymienionych powyżej zespołów. Mimo tego naprawdę dobrze
słucha się tej płytki, gdyż panowie tworzący Necrofier z niejednej już flachy
gorzałkę pili i w niejednym zespole maczali swe brudne od sadzy paluchy, a więc
warsztat odpowiedni posiadają i grać potrafią. Słychać to przede wszystkim w
fajnie poczynających sobie wiosłach, które konkretnymi riffami są zdolne
zajechać, a i soczystą, dopracowaną solówką także zarzucą. Sekcja również
należycie wywiązuje się ze swoich obowiązków i zarówno bębny, jak i basz
siarczystym dojebaniem do pieca radzą sobie wyśmienicie. Wokale bez dwóch zdań
są zawodowe i nic im zarzucić nie można, gdyż fachowo i sprawnie rzucają
bluźnierstwami. Mrocznego, diabelskiego (o przepraszam, powinienem napisać
Diabelskiego) klimatu dodają tej płytce umiejętnie użyte klawisze, jak i
wyważone, akustyczne miniatury i melodeklamacje o charakterze prastarych
zaklęć. No i niby wszystko cacy, tyle że ta muza cieszy mnie, dopóki trwa, a po
kilkunastu minutach od zakończenia tej płytki nie bardzo potrafię sobie
przypomnieć, co usłyszałem na „Proroctwie Wiecznej Ciemności”. W mej głowie
pozostaje jedynie wspomnienie, że niezła płytka to była i miała kilka
rajcownych chwil, kiedy to chłopaki napierdalali naprawdę piekielnie i bez
owijania w bawełnę. A morał z tego taki, że to w gruncie rzeczy dobry materiał,
ale obawiam się, a wręcz jestem tego pewien, że na współczesnej, zatłoczonej
jak chuj, metalurgicznej scenie utonie on w zalewie podobnych mu, solidnych
wydawnictw. Cóż, life is brutal, jak to mawiali najstarsi
Indianie.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz