sobota, 25 czerwca 2022

Recenzja Sedimentum „Suppuration Morphogénésiaque”

 Sedimentum

„Suppuration Morphogénésiaque”

Memento Mori 2022

W latach 90. i na początku nowego millenium zwrot „francuska Kanada” w death metalu był niemal gwarantem jakości. Czego się wtedy nie posłuchało, było co najmniej dobre. Kreatywność tamtejszej sceny była i wciąż jest przeogromna, bo choć obecnie raz po raz wypływają jakieś plastikowe onanodziwadła pokroju Beyond Creation, to grupy pokroju Antediluvian czy Mitochondrion kolejnymi wydawnictwami przesuwają co parę lat granice deathmetalwego absurdu (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Inne, takie jak Outre-Tombe choć kreatywnością nie grzeszą, ale hołdują gatunkowej tradycji w najlepszy możliwy sposób. Sedimentum to relatywnie nowy band z prowincji Quebec, który do tej pory dorobił się demówki i dwóch splitów. To jednak w zupełności wystarczyło, żeby zostać dostrzeżonym i podpisać płytowy kontrakt z jednym z fajniejszych moim zdaniem labeli jeśli chodzi o metal śmierci. Znając wcześniejsze demo i po zapoznaniu się z „Suppuration Morphogénésiaque” jestem trochę zaskoczony, że Kanadyjczycy trafili właśnie do Memento Mori, bo ich brand death metalu wydaje się być o wiele bardziej grobowy i wielowymiarowy jak na profil hiszpańskiej wytwórni, nie deprecjonując innych wydawnictw ze stajni Raula Sampedro. Sęk w tym, że jeśli w tym roku było jedno wydawnictwo, które mną pozamiatało od pierwszego odsłuchu, to właśnie jest nim debiut Sedimentum. I wcale nie chodzi o to, że „Suppuration Morphogénésiaque” jest szczególnie ambitnym, oryginalnym, przekraczającym granicę krążkiem – bo nie jest. Ale jeśli na przestrzeni ostatnich lat miałbym wskazać album, który ten nowoszkolny – grobowo-bulgotliwy metal śmierci, którego w koło jest pełno, wrzuca w muzyczną filozofię death metalu sprzed 30 lat, to byłby to chyba właśnie ten materiał. Muzycznie Sedimentum czerpie garściami z dorobku Incantation, ale kto uważnie śledzi współczesną scenę deathmetalową z Seattle i z Oregonu ten znajdzie tu mnóstwo odniesień do kapel pokroju Cerebral Rot, Mortiferum czy Fetid. Różnica polega jednak na tym, że podczas gdy konkurencja ciosa swój metal śmierci 3 riffami na krzyż autocytując się zdecydowanie zbyt często, Kanadyjczycy biorą te elementy i żonglują nimi jak wytrawny akrobata, którego niespecjalnie interesuje to co się za chwilę wydarzy. Jest rasowy mruk za mikrofonem, jest okrutny ciężar, jest szorstka, gruboziarnista, granicząca z goregrindem produkcja (jest tu kilka mrugnięć w kierunku deathgrindowej klasyki), jest swobodne operowanie tempem, jest mnogość pomysłów, bez zbędnego epatowania techniką, jest kurwa taki ogień, że mam wrażenie, że słucham orkiestry złożonej z kilkudziesięciu betoniar mielących w różnym tempie. Są ściany dźwięku naszkipowane gruzem, są młócki w zawrotnych tempach, jest dużo mięsistego riffowania, jest w końcu sekcja rytmiczna, w której jest jakaś odrobina fantazji i szaleństwa, a nazwy Bolt Thrower i Asphyx są w tym przypadku dla duetu sekcyjne obce (co mnie w kurwę cieszy, bo sekcje rytmiczne współczesnych zespołów deathmetalowych są w zdecydowanej większości jak imitacje ekoskóry w Daciach). W taki oto sposób „Suppuration Morphogénésiaque” jawi się jako materiał totalnie nieokiełznany, obłędny, dziki, zagrany z ogromnym luzem, lekkością, w którym szereg prostych elementów tworzy całkiem ambitną i barwną całość, której jakże daleko jest do bycia „pod linijkę”. Muzycy Sedimentum kumają death metal i potrafią go grać, się z niego cieszyć i nim bawić, tak jak ich rówieśnicy 30 lat temu. Zdecydowanie więcej tu muzycznej pasji i autentyczności niż wyrachowanej kalkulacji, a mało jest obecnie zespołów, które to potrafią – Snet, Dipygus, Rotheads na myśl mi przychodzą jeśli chodzi o „najświeższy” narybek. Ale Sedimentum jest duży krok przed nimi jeśli chodzi o muzyczną wyobraźnie i zabawę detalem. Zakup obowiązkowy, bo w tym roku trudno będzie o lepsze wydawnictwo w tym klimacie.


Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz