środa, 15 czerwca 2022

Recenzja HELLHAIM „Let the Dead Not Lose Hope”

 

HELLHAIM

„Let the Dead Not Lose Hope”

Ossuary Records 2022

No to teraz proszę państwa, przedstawiam Wam płytkę, przy której wszyscy miłośnicy mięsistego Heavy/Speed Metalu opartego o najlepsze, klasyczne wzorce z pewnością z radości będą machać ogonkiem. Mowa o drugim pełniaku mazowieckiego Hellhaim, który to cirka miesiąc temu ukazał się ze stemplem Ossuary Records. Wychowałem się na klasyce, później odbiłem w znacznie brutalniejszym kierunku, cały czas jednak lubię posłuchać tradycyjnych form metalu, tyle że jestem w tym temacie zdecydowanie bardziej wybredny niż kiedyś. Mimo tego „Let the Dead…” przepięknie skopała mi dupsko i każdemu, kto mnie o nią zapyta, odpowiem, że to naprawdę kawał rasowego, bardzo dobrze wyprodukowanego Heavy Metalu przez kurwa duże „H”! Panowie bez dwóch zdań rzeźbią zawodowo, a co najważniejsze nie uświadczycie tu lateksu, ni pedalskiego jojczenia. Ta muza jest zadziorna, ma pazur i potrafi niewąsko przetrzepać galoty. Już pierwsza na płycie petarda w postaci „Axe to Grind” dobitnie pokazuje, że nie będzie to płytka dla robionych miętkim ptakiem sezonowych metalofcuff, a kolejne wałki tylko to potwierdzają. Hellhaim nie pierdoli się bowiem w tańcu, tylko rżnie klasycznie, aż pękają kieliszki i szkliwo na zębach. Beczki dziarsko prą naprzód, ale gdy trzeba, to i zdrowo przygniotą do gleby. Wyrazisty bas o grubo zaostrzonych krawędziach wspiera je wydatnie, więc groove ma ta płytka solidny. Wioślarze wycinają na swych instrumentach soczyste, drapieżne, chwytliwe riffy, a że nie trzymają się kurczowo jednego stylu, tylko implementują do swej gry patenty rodem z korzennego Thrash i Speed Metalu, nie stroniąc też od gitarowych kombinacji, oraz smacznych solówek, toteż w dużej mierze dzięki nim krążek ten jest tak cholernie nośny i intensywny zarazem. Na koniec zostawiłem sobie wokalistę. No ma chłop w pizdę palec parę w swym głębokim gardle. Jego partie są agresywne imocne, a zjadliwych, cierpkich,  wysokich rejestrów może mu pozazdrościć niejeden frontman z tej branży. No taki Heavy Metal łobrzygatelki i łobrzygatele, to ja zawsze i wszędzie. Żeby jednak nie było za słodko, to mam też pewne „ale”. Po jakiego wała w singlowym „Devilin” te podszyte operą, niewieście  partie wokalne? Choć oczywiście od strony technicznej, wykonane są brylantowo, to jakoś ni chuja mi się nie klei ten fragment w tej kompozycji. No dobrze, niech to już pozostanie słodką tajemnicą tych panów, czemu umieścili tam tego potworka, a poza tym jedną wadę to ten album może przecież mieć nieprawdaż? Nie ma zresztą co dłużej drążyć tematu. W pytę płytka i już. Brawo panowie.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz