Intoxicated
„Watch You Burn”
Seeing Red Rec. 2022
Pamiętacie „Walled”? EP-kę Intoxicated, którą
szczerze polecałem tutaj dwa lata temu? Kto pamięta, a zwłaszcza zadał sobie
trudu by ten materiał sprawdzić, zapewne wyczekiwał, równie niecierpliwie jak
ja, następnego materiału od Amerykańców. Na szczęście długo im nie zeszło, bo
oto mam przed sobą druga dużą płytę zespołu. No i mówiąc bez ogródek, jest to
konkretny strzał w ryj, dokładnie taki, jakiego się spodziewałem. Nic w tym
dziwnego, wszak zespół tworzą ludzie z pasją, którzy potrafią ja umiejętnie
przekuć w metalowe dźwięki. „Watch You Burn” to nieco ponad pół godziny
rasowego, energicznego thrashu. I to takiego, przy którym na pewno nie da się
zasnąć. Kwartet z Florydy doskonale wie, że podstawą thrashowego utworu jest dobry, ostry riff.
Każdy, dosłownie każdy z dziesięciu zamieszczonych na tym albumie numerów pełen
jest wysokooktanowych akordów, przy których można nabawić się uszczerbku na
zdrowiu z powodu dzikiego headbangingu. Nie znaczy to jednak, że panowie
wciskają cały czas pedał gazu bez spoglądania na światła drogowe. Owszem, znajdziemy
tu kilka maksymalnych przyspieszeń, ale co ciekawe, większość materiału oparta
jest na motoryce w średnim tempie, bardzo mocno kojarzącej się z Obituary.
Najwyraźniej udział członków tego zespołu w Intoxicated w przeszłości
pozostawił w tym miejscu głęboki ślad. To nie wszystko. Ze wspomnianymi
klasykami kojarzyć się także mogą linie wokalne. Nie barwa, lecz właśnie sposób
artykulacji. Głos mamy tu bowiem zdecydowanie bardziej szorstki, lecz bliższy
wkurionym krzykom niż typowemu growlowi. A co najważniejsze, nie znajdziemy w
muzyce Intoxicated żadnych nowomodnych patentów czy nieszablonowych zagrywek.
Tu się mieli dawną metodą riffy wywołujące natychmiastowy przypływ adrenaliny i
chęć spuszczenia komuś delikatnego wpierdolu. Poza tym nośność zawartych na
„Watch You Burn” kompozycji ma jeszcze jedną podstawową zaletę. Im dłużej się
ich słucha, tym bardziej wpijają się w zwoje mózgowe i nie pozwalają o sobie
zapomnieć. A że reżyser dźwięku postarał się o odpowiednio organiczne, poniekąd
nawet surowe brzmienie, to doszukiwanie się na tym wydawnictwie jakichś
mankamentów jest szukaniem dziury w całym albo objawem stetryczenia. Pewnie, że
nie jest to nic odkrywczego, ale właśnie w tym cały urok. Bo siwiejących już
lekko dziadów, takich jak ja, najbardziej rajcują tego typu staroświeckie,
sentymentalne piosenki, przy których zapomina się o bolących stawach i
dokuczającym kręgosłupie. Konkretny album, bez dwóch zdań.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz