czwartek, 2 czerwca 2022

Recenzja Intoxicated „Watch You Burn”

 

Intoxicated

„Watch You Burn”

Seeing Red Rec. 2022

Pamiętacie „Walled”? EP-kę Intoxicated, którą szczerze polecałem tutaj dwa lata temu? Kto pamięta, a zwłaszcza zadał sobie trudu by ten materiał sprawdzić, zapewne wyczekiwał, równie niecierpliwie jak ja, następnego materiału od Amerykańców. Na szczęście długo im nie zeszło, bo oto mam przed sobą druga dużą płytę zespołu. No i mówiąc bez ogródek, jest to konkretny strzał w ryj, dokładnie taki, jakiego się spodziewałem. Nic w tym dziwnego, wszak zespół tworzą ludzie z pasją, którzy potrafią ja umiejętnie przekuć w metalowe dźwięki. „Watch You Burn” to nieco ponad pół godziny rasowego, energicznego thrashu. I to takiego, przy którym na pewno nie da się zasnąć. Kwartet z Florydy doskonale wie, że podstawą  thrashowego utworu jest dobry, ostry riff. Każdy, dosłownie każdy z dziesięciu zamieszczonych na tym albumie numerów pełen jest wysokooktanowych akordów, przy których można nabawić się uszczerbku na zdrowiu z powodu dzikiego headbangingu. Nie znaczy to jednak, że panowie wciskają cały czas pedał gazu bez spoglądania na światła drogowe. Owszem, znajdziemy tu kilka maksymalnych przyspieszeń, ale co ciekawe, większość materiału oparta jest na motoryce w średnim tempie, bardzo mocno kojarzącej się z Obituary. Najwyraźniej udział członków tego zespołu w Intoxicated w przeszłości pozostawił w tym miejscu głęboki ślad. To nie wszystko. Ze wspomnianymi klasykami kojarzyć się także mogą linie wokalne. Nie barwa, lecz właśnie sposób artykulacji. Głos mamy tu bowiem zdecydowanie bardziej szorstki, lecz bliższy wkurionym krzykom niż typowemu growlowi. A co najważniejsze, nie znajdziemy w muzyce Intoxicated żadnych nowomodnych patentów czy nieszablonowych zagrywek. Tu się mieli dawną metodą riffy wywołujące natychmiastowy przypływ adrenaliny i chęć spuszczenia komuś delikatnego wpierdolu. Poza tym nośność zawartych na „Watch You Burn” kompozycji ma jeszcze jedną podstawową zaletę. Im dłużej się ich słucha, tym bardziej wpijają się w zwoje mózgowe i nie pozwalają o sobie zapomnieć. A że reżyser dźwięku postarał się o odpowiednio organiczne, poniekąd nawet surowe brzmienie, to doszukiwanie się na tym wydawnictwie jakichś mankamentów jest szukaniem dziury w całym albo objawem stetryczenia. Pewnie, że nie jest to nic odkrywczego, ale właśnie w tym cały urok. Bo siwiejących już lekko dziadów, takich jak ja, najbardziej rajcują tego typu staroświeckie, sentymentalne piosenki, przy których zapomina się o bolących stawach i dokuczającym kręgosłupie. Konkretny album, bez dwóch zdań.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz