czwartek, 9 czerwca 2022

Recenzja Rodent Epoch „Hidden Temple”

 

Rodent Epoch

„Hidden Temple”

Wolfspell Rec. 2022

Jedziemy na północ, konkretnie do Finlandii, skąd to pochodzi Rodent Epoch. „Hidden Temple” to drugi, po czterech latach krążek zespołu. Przyznam od razu, iż debiutu nie znam, więc punkt odniesienia gdzieś mi uciekł, lecz po tym co znajduję na najnowszych nagraniach wnoszę, iż zaległości wypada nadrobić. Panowie grają black metal, ale nie taki do końca oczywisty, jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie położenie geograficzne. Owszem, charakterystyczne dla kraju tysiąca jezior melodie jak najbardziej się tu przewijają. Nie one jednak tym razem stanowią główną siłę napędową. Jest nią bardzo umiejętnie przekucie wpływów muzyki lat osiemdziesiątych, może początku dziewięćdziesiątych na black metalową nutę. O czym mówię? Dokładnie o tym, że kompozycje Rodent Epoch, poza obowiązkowymi dla gatunku chłodnymi tremolo zawierają całą masę riffowania w stylu bardziej klasycznym, chwilami powiedziałbym wręcz thrashowym. Wygląda to mniej więcej tak, że Finowie rozpędzają się niczym śnieżna zamieć, by po chwili nieco wyhamować i pojechać akordami przy których pięść sama się zaciska a noga zaczyna radośnie tupać. Zaskakująco dobrze to połączenie tu wypada, sprawiając, iż poszczególne wałki nie są monotematyczne, sporo się w nich dzieje i zyskują dodatkowy ostry pazur. A przede wszystkim cały czas przykuwają nasza atencję. Tu nie ma nudnych upychaczy, kiedy kończy się jedna melodia, natychmiast wjeżdża kolejna a wszystkie idealnie się ze sobą uzupełniają. Nawet jeśli pojawiają się w tle okazyjne dysonanse, to stanowią one jedynie mały ozdobnik a nie myśl przewodnią. Wszystko tu pięknie śmiga w starym dobrym stylu i uzupełnione jest szorstkim, złowrogim wrzaskiem, nielicznymi zaśpiewami, jękami lub charkotem mogącym kojarzyć się z głosem Abbatha. Gdzieniegdzie też pojawi się dla ozdoby dosłownie kapka klawiszy, podkreślając majestatyczność danego fragmentu, albo wybrzmi krótka, mocno też klasyczna solówka. Zawartość „Hidden Temple” nie jest absolutnie oryginalna, bo porównań do znanych klasyków znalazłoby się tu przynajmniej kilka, jednak kompletnie nie o to chodzi. Przepis na bigos też istnieje nie od wczoraj, a jednak nie każdy potrafi go przygotować tak, by Gesslerowa nie narzekała. Rodent Epoch swoją czarną sztukę kultywują na sposób znany, a jednocześnie nader atrakcyjny. Słuchając takiego black metalu od razu przypominają się czasy, gdy poza muzyką i harataniem w gałę człowiek zbyt wielu obowiązków nie miał. Wieńczący całość, dwunastominutowy „Codex Corax”, przy którym aż się chce podskoczyć i pomachać dynią słysząc otwierający go riff, to idealne podsumowanie „Hidden Temple”, materiału bardzo dobrego, zdecydowanie na większą ilość sesji. Sprawdźcie koniecznie.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz