czwartek, 2 czerwca 2022

Recenzja INSANE „Wait and Pray”

 

INSANE

„Wait and Pray” (Re-Issue)

High Roller Records 2021


A teraz dzięki High Roller Records zanurzymy się nieco w mroki historii (choć nie tak znowu bardzo odległej). Label ten wznowił bowiem pod koniec zeszłego roku jedyną, pełną płytę, jaką pozostawił po sobie włoski Insane. Zespół ten istniał w latach 2000-2005, początkowo jako Slaves, a od 2002 roku już pod nazwą, wymienioną w poprzednim zdaniu. „Wait and Prey”, bo to właśnie o ten materiał się tu rozchodzi, nie był absolutnie żadnym przełomem i nikt na nim receptury prochu ulepszać nie próbował, niemniej tych trzech miłośników pizzy i makaronów wszelakich napierdalało tu z oddaniem godnym lepszej sprawy maniakalny, jadowity Thrash/Speed Metal, jaki swe największe triumfy święcił w pierwszej połowie lat 80-tych. I powiem Wam szczerze, robili to naprawdę z sercem, a efekty ich zaangażowania cały czas potrafią wyrywać z buciorów. Tyle ogólników, a teraz trochę bardziej szczegółowo. Gdy tylko włączymy tę płytkę, od samego jej początku na uszy rzuca się uwielbienie dla kultowej „Show No Mercy”, wiadomo kogo. Odnoszę nawet wrażenie, że ci panowie byli chyba  najbardziej zboczonymi na punkcie debiutu Slayer fanami, jakich widział świat. Każda bowiem nuta, jaka się tu znajduje, każdy akord, aranż, konstrukcje poszczególnych wałków, akcenty i frazy wokalne, klimat, jak i ogólny wydźwięk tego albumu, to w zasadzie kopia tego klasyka gatunku. Istne kurwa szaleństwo. A najlepsze jest to, że Insane grało własne kompozycje bez zniżania się do bezczelnej zrzynki. Nie uświadczycie tu więc chamskich podobieństw piosenki „x” makaroniarzy, do piosenki „y” załogi z Ameryki. Zespół stworzył na tym krążku w pełni  autonomiczne utwory, aczkolwiek dowolnie z nich wybrany, przesycony jadem riff, obojętnie jaka, wyjąca złowrogo solówka, wszystkie, siarczyste partie tłustych bębnów i jakiekolwiek, wyrwane z tego krążka, opętańcze linie wokalne tworzą tu swoisty most, który łączy „Wait…” z jej genialnym pierwowzorem. Oczywiście nie wszystko na tej produkcji udało się Włochom tak idealnie i akuratnie. Niektóre partie beczek nie mają tyle dynamiki, ile miały perkusyjne popisy pana Lombardo, część riffów nie ma tej diabelskiej chwytliwość, brakuje też chwilami niepodrabialnej, rozpierdalającej w chuj interakcji, jaka cały czas była pomiędzy gitarami Hannemana i Kinga. Wokale? Kurwa, Tom Araya, to Tom Araya i nikt mu nie podskoczy. Mimo to, stojący w Insane za mikrofonem Dan Montironi doskonale odrobił zadanie domowe i wykonał tu kawał roboty. W żadnym razie nie czepiam się jednak tych szczegółów i drobnych detali. Wszak nie łatwo jest składać hołd swym muzycznym idolom, oferując przy tym własne kompozycje. Szkoda, że panowie nie wydali kolejnego albumu, który potwierdziłby ich wartość (lub jej zaprzeczył). „Czekaj i Módl Się” nie jest zatem jakimś wielkim, jaśniejącym oślepiająco klejnotem gatunku, ale jest to niewątpliwie najbardziej zbliżone do „Show No Mercy” wydawnictwo, niebędące zarazem samym „Show No Mercy”.

 

Hatzamoth

1 komentarz: