INSANE
„Wait and Pray” (Re-Issue)
High Roller Records 2021
A
teraz dzięki High Roller Records zanurzymy się nieco w mroki historii (choć nie
tak znowu bardzo odległej). Label ten wznowił bowiem pod koniec zeszłego roku
jedyną, pełną płytę, jaką pozostawił po sobie włoski Insane. Zespół ten istniał
w latach 2000-2005, początkowo jako Slaves, a od 2002 roku już pod nazwą,
wymienioną w poprzednim zdaniu. „Wait and Prey”, bo to właśnie o ten materiał
się tu rozchodzi, nie był absolutnie żadnym przełomem i nikt na nim receptury
prochu ulepszać nie próbował, niemniej tych trzech miłośników pizzy i makaronów
wszelakich napierdalało tu z oddaniem godnym lepszej sprawy maniakalny, jadowity
Thrash/Speed Metal, jaki swe największe triumfy święcił w pierwszej połowie lat
80-tych. I powiem Wam szczerze, robili to naprawdę z sercem, a efekty ich
zaangażowania cały czas potrafią wyrywać z buciorów. Tyle ogólników, a teraz
trochę bardziej szczegółowo. Gdy tylko włączymy tę płytkę, od samego jej
początku na uszy rzuca się uwielbienie dla kultowej „Show No Mercy”, wiadomo
kogo. Odnoszę nawet wrażenie, że ci panowie byli chyba najbardziej zboczonymi na punkcie debiutu
Slayer fanami, jakich widział świat. Każda bowiem nuta, jaka się tu znajduje,
każdy akord, aranż, konstrukcje poszczególnych wałków, akcenty i frazy wokalne,
klimat, jak i ogólny wydźwięk tego albumu, to w zasadzie kopia tego klasyka
gatunku. Istne kurwa szaleństwo. A najlepsze jest to, że Insane grało własne
kompozycje bez zniżania się do bezczelnej zrzynki. Nie uświadczycie tu więc
chamskich podobieństw piosenki „x” makaroniarzy, do piosenki „y” załogi z
Ameryki. Zespół stworzył na tym krążku w pełni
autonomiczne utwory, aczkolwiek dowolnie z nich wybrany, przesycony
jadem riff, obojętnie jaka, wyjąca złowrogo solówka, wszystkie, siarczyste
partie tłustych bębnów i jakiekolwiek, wyrwane z tego krążka, opętańcze linie
wokalne tworzą tu swoisty most, który łączy „Wait…” z jej genialnym
pierwowzorem. Oczywiście nie wszystko na tej produkcji udało się Włochom tak
idealnie i akuratnie. Niektóre partie beczek nie mają tyle dynamiki, ile miały
perkusyjne popisy pana Lombardo, część riffów nie ma tej diabelskiej
chwytliwość, brakuje też chwilami niepodrabialnej, rozpierdalającej w chuj
interakcji, jaka cały czas była pomiędzy gitarami Hannemana i Kinga. Wokale?
Kurwa, Tom Araya, to Tom Araya i nikt mu nie podskoczy. Mimo to, stojący w
Insane za mikrofonem Dan Montironi doskonale odrobił zadanie domowe i wykonał
tu kawał roboty. W żadnym razie nie czepiam się jednak tych szczegółów i
drobnych detali. Wszak nie łatwo jest składać hołd swym muzycznym idolom,
oferując przy tym własne kompozycje. Szkoda, że panowie nie wydali kolejnego
albumu, który potwierdziłby ich wartość (lub jej zaprzeczył). „Czekaj i Módl Się”
nie jest zatem jakimś wielkim, jaśniejącym oślepiająco klejnotem gatunku, ale
jest to niewątpliwie najbardziej zbliżone do „Show No Mercy” wydawnictwo, niebędące
zarazem samym „Show No Mercy”.
Zapomniałeś o Exumer?
OdpowiedzUsuń