Critical Defiance
„No Life Forms”
Unspeakable Axe Records 2022
„Misconception”,
debiutancki krążek chilijskich thrashersów z Critical Defiance mocno mną
pozamiatał swego czasu. Niewątpliwie był to jeden z najczęściej słuchanych,
a może i najczęściej słuchany przeze mnie album 2019 roku. Pomimo, że teraz
niespecjalnie wracam do „Misconception” to byłem ogromnie ciekaw jak rozwinie
się twórczość tych uzdolnionych niewątpliwie muzyków. Po kilkukrotnym
przesłuchaniu „No Life Forms” mogę śmiało powiedzieć, że panowie w miejscu nie
drepczą i dostarczyli kolejną porcję thrashowego szaleństwa najwyższej próby
wykonując solidny krok naprzód. Tym razem ekipa z Andów pojechała po bandzie i
postawiła na większa bezposredniość. Naleciałości heavy- i speedmetalowe
zniknęły niemal całkowicie ustępując miejsca szaleńczym tempom, nieustannemu,
gitarowemu szyciu i nieskalanej brutalności. Wszystko zostało tu wzorowo
wykonane, zagrane na wysokim poziomie i oprawione w rasowe brzmienie
utwierdzając słuchacza w przekonaniu, że Critical Defiance to obecnie jedna z
najlepszych załóg grających tą odmianę metalu. Dla jednych stety, dla innych
nie – wraz z porzuceniem tych lżejszych i bardziej melodyjnych ciągotek
zniknęła też chwytliwość i przebojowość poprzedniego materiału. Całość „No Life
Forms” jest zdecydowanie bardziej homogeniczna, a poszczególne kompozycje nie
niosą za sobą tego indywidualnego charakteru, gdzie każdy kawałek był małym,
osobnym dziełem. Tutaj mamy już typową chilijską sieczkę z wszędobylskimi
wokalami, basem wychodzącym na pierwszy plan i tempami gnającymi na złamanie
karku. Ładunek energetyczny idący za tą muzyką jest ogromny, ale nie da się
ukryć – mam problem, żeby wyróżnić którąś kompozycję w szczególny sposób. „No
Life Forms” jawi mi się trochę jako jeden, długi utwór. Na upartego swoich
faworytów upatrywałbym w utrzymanych w zawrotnym tempie i pełnych jadu „Warhead
(Emotional Fallout)” oraz „Kill The With Kindness”., nie są to jednak
kompozycje, które prezentowałyby poziom „Onset” z poprzedniej płyty. Myślę, że
najnowsza propozycja Chilijczyków szczególnie przypadnie do gustu fanom
bardziej brutalnego, bezpośredniego thrashu (także tego teutońskiego), którzy
lubią dostać obuchem po ryju, ale którzy nie brzydzą się usłyszeć czasem jakiś
techniczny wywijas. „No Life Forms” to kawał świetnej muzy, pełnej werwy,
dzikości i solidnego warsztatu.
Osobiście jednak oczko wyżej stawiam debiut, ale zdecydowanie nie powinno to
stanowić braku rekomendacji dla „No Life Forms”.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz