środa, 8 czerwca 2022

Recenzja Vonulfsreich „Ragnarok Rising”

 Vonulfsreich

„Ragnarok Rising”

Fallen Temple 2022

Jeśli miałbym prowadzić statystyki, to Vonulfsreich chyba liderowałby pod względem liczby moich tekstów poświęconych danemu zespołowi, a na pewno byłby w czubie. To już piąty materiał Finów na łamach Apo, i po raz kolejny z gatunku tych, które mogę zdecydowanie polecić. W zasadzie jest to recenzja-uzupełnienie, gdyż opisywany tu jakiś czas temu „Dusk / Boreal”, ponad dwudziestominutowy kolos, nieoczekiwanie stał się zalążkiem drugiej pełnej płyty rzeczonego hordu. Panowie dorzucili do niego trzy kolejne kompozycje i oto mamy czterdziestoczterominutowy krążek. Rzecz to wręcz obowiązkowa dla maniaków zimnego grania spod znaku drugiej fali, silnie czerpiącej przecież także z wcześniejszych klasyków, których nazw wymieniać po raz kolejny chyba nie trzeba. Nie wiem jak Finowie to robią, ale słuchając „Ragnarok Rising” znów mam wrażenie jakbym przeniósł się w czasie. Wszystko jest tu skute lodem, pełne pierwotnego jadu i nienawiści. Zimowe tremolo wiercą dziurę w głowie a chropowaty wokal, bez zabawy w prezentowanie dodatkowych umiejętności werbalnych, wypluwa z siebie śnieżny blizzard. Można powiedzieć krótko – mamy tu wszystko co najlepsze w surowym czarnym metalu. A nawet więcej, gdyż duet do głównego nurtu dorzuca także garść czarnego punka oraz niemal stonerowe zwolnienia, które bardzo zgrabnie wkomponowują się w całość. Dzięki tym zabiegom drugi album Vonulfsreich jest mocno urozmaicony, pomyślany i wciągający. Zarówno bezlitośnie biczujący, chwilami skoczny jak i w innych miejscach nastrojowy, a na pewno nie banalny. I nawet jeśli bardziej podoba mi się ta najsurowsza wersja zespołu, to na tych nagraniach udowadniają, że kombinować też potrafią i bynajmniej nie podchodzi to pod źle rozumianą ewolucję. Zresztą o czym my tu mówimy, skoro, po pierwsze, „Ragnarok Rising” to i tak esencja czerni, a po drugie, chuj wie co chłopakom przyjdzie do głowy za kilka miesięcy. Może cofną się w rozwoju, jak to już się przecież zdarzyło, do najprymitywniejszej wersji black metalu, i chuj wspomnianą ewolucję strzeli. Nie ma się zatem co przyzwyczajać, chyba że do faktu, iż ten zespół nie rozczarowuje. Muzyka Vonulfsreich jest jak de volaille z frytkami i surówką – ja zawsze chętnie opierdole. Zwłaszcza w tak klasycznej i pachnącej siarką wersji.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz