Profanity Angel
„Holy Throne Abolition”
Putrid Cult 2022
Muszę przyznać, że mi ulżyło. Ostatnio zacząłem się
nieco obawiać o kondycję Putrid Cult. Nie, żeby Morgul zszedł na psy, ale jakoś
brakowało mi wydawnictw sygnowanych jego znakiem, które by faktycznie
rozpierdalały. I w końcu takowe jest. A mowa o najnowszym mini tyskiego
Profanity Angel. Zespół to dość anonimowy, bowiem ciężko doszukać się
jakichkolwiek konkretów na temat personaliów tworzących go ludków. Chuj w to, żadna
różnica jeśli weźmiemy na warsztat samą muzę. A tu jest, jak już zdążyłem
wspomnieć, rozpierdol. Zresztą ci, którzy zapoznali się wcześniej z wydaną
osiem lat temu demówką, zamieszczoną też cztery lata później na splicie z Incinerator, doskonale wiedzą czego się spodziewać. Gęsty amalgamat
death i black metalu, ociekający smołą i cuchnący czarcim łajnem. Dokładnie to
spada na nasze barki po krótkim wojennym wprowadzeniu. Natychmiastowe
skojarzenia z Blasphemy, Proclamation czy rodzimym Bestial Raids są tu wręcz
nieodzowne. Jeśli do tego dorzucimy kapkę bardziej klasycznego amerykańskiego
death metalu z Florydy to mamy niemalże
pełen obraz „Holy Throne Abolition”. Niby to tylko sześć kompozycji, za to
bardzo intensywnych. Śmierć i zniszczenie wylewa się z nich w sposób bardzo
bezpośredni. Panowie po prostu katują swoje instrumenty w sposób mogący w
pierwszej chwili sprawić wrażenie bardzo chaotycznego. Wystarczy jednak dać
sobie chwilę, by rozkminić, jak umiejętnie ten pozorny bałagan został ubrany w
uzdę. Tylko po to, by zdeptać wszelkie panujące współcześnie trendy i
przypomnieć o zapominanych czasem, archaicznych założeniach death i black
metalu Nie ma tu mowy o łatwych melodiach czy jakichkolwiek refrenach,
wyszukanych solówkach czy zapamiętywalnych akordach. Tu się dzieje zło. Jedyne,
co ta muza oferuje, to bestialstwo w najczystszej postaci. Wściekłość bijąca z
tych utworów wręcz poraża, a co wrażliwszych może przyprawić o palpitacje. Samo
brzmienie gitar, mocno przybrudzone, w towarzystwie stukającej garażowo
perkusji i rzygającego ogniem wokalu, chwilami nawet po naszemu wyzywającego
świętości, to czarcia poezja najwyższego sortu. A co najważniejsze, wyraźnie
słychać, że Profanity Angel niesamowicie rozwinął się od czasu „Acts of Desecration
and Blasphemy”. Ktoś mówił, że brakuje na naszej scenie gruzu? No cóż, jakiś
czas temu pojawił się Upon the Altar, przypomniał się teraz rzeczony Profanity
Angel... Liczę na to, iż nagranie następnego materiału zajmie im mniej niż osiem lat i szybko dołączą do krajowej elity gatunku. Ich nowy mini daje na
to ogromną nadzieję.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz