sobota, 4 czerwca 2022

Recenzja Profanity Angel „Holy Throne Abolition”

 

Profanity Angel

„Holy Throne Abolition”

Putrid Cult 2022

 

Muszę przyznać, że mi ulżyło. Ostatnio zacząłem się nieco obawiać o kondycję Putrid Cult. Nie, żeby Morgul zszedł na psy, ale jakoś brakowało mi wydawnictw sygnowanych jego znakiem, które by faktycznie rozpierdalały. I w końcu takowe jest. A mowa o najnowszym mini tyskiego Profanity Angel. Zespół to dość anonimowy, bowiem ciężko doszukać się jakichkolwiek konkretów na temat personaliów tworzących go ludków. Chuj w to, żadna różnica jeśli weźmiemy na warsztat samą muzę. A tu jest, jak już zdążyłem wspomnieć, rozpierdol. Zresztą ci, którzy zapoznali się wcześniej z wydaną osiem lat temu demówką, zamieszczoną też cztery lata później na splicie z Incinerator, doskonale wiedzą czego się spodziewać. Gęsty amalgamat death i black metalu, ociekający smołą i cuchnący czarcim łajnem. Dokładnie to spada na nasze barki po krótkim wojennym wprowadzeniu. Natychmiastowe skojarzenia z Blasphemy, Proclamation czy rodzimym Bestial Raids są tu wręcz nieodzowne. Jeśli do tego dorzucimy kapkę bardziej klasycznego amerykańskiego death metalu z Florydy  to mamy niemalże pełen obraz „Holy Throne Abolition”. Niby to tylko sześć kompozycji, za to bardzo intensywnych. Śmierć i zniszczenie wylewa się z nich w sposób bardzo bezpośredni. Panowie po prostu katują swoje instrumenty w sposób mogący w pierwszej chwili sprawić wrażenie bardzo chaotycznego. Wystarczy jednak dać sobie chwilę, by rozkminić, jak umiejętnie ten pozorny bałagan został ubrany w uzdę. Tylko po to, by zdeptać wszelkie panujące współcześnie trendy i przypomnieć o zapominanych czasem, archaicznych założeniach death i black metalu Nie ma tu mowy o łatwych melodiach czy jakichkolwiek refrenach, wyszukanych solówkach czy zapamiętywalnych akordach. Tu się dzieje zło. Jedyne, co ta muza oferuje, to bestialstwo w najczystszej postaci. Wściekłość bijąca z tych utworów wręcz poraża, a co wrażliwszych może przyprawić o palpitacje. Samo brzmienie gitar, mocno przybrudzone, w towarzystwie stukającej garażowo perkusji i rzygającego ogniem wokalu, chwilami nawet po naszemu wyzywającego świętości, to czarcia poezja najwyższego sortu. A co najważniejsze, wyraźnie słychać, że Profanity Angel niesamowicie rozwinął się od czasu „Acts of Desecration and Blasphemy”. Ktoś mówił, że brakuje na naszej scenie gruzu? No cóż, jakiś czas temu pojawił się Upon the Altar, przypomniał się teraz rzeczony Profanity Angel... Liczę na to, iż nagranie następnego materiału zajmie im mniej niż osiem lat i szybko dołączą do krajowej elity gatunku. Ich nowy mini daje na to ogromną nadzieję.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz