„Land Of The Black Sun”
Theogonia
Records 2023
I
oto, moi drodzy nadszedł dzień, w którym z niekłamaną przyjemnością, będąc
zdrowym na umyśle i wątrobie, mogę ogłosić Wam, że właśnie nadszedł (a
precyzyjnie rzecz ujmując, nadejdzie za
kilka dni) kolejny, wyśmienity materiał z Theogonia Records. Doprawdy, nie
wiem, jak oni to robią, ale ostatnimi czasy, wszystko co ukazuje się w ich
barwach, poniewiera mną konkretnie i bez
pytania o zgodę, choć każda, kolejna ich produkcja robi to na swój własny,
odmienny sposób. Tym razem zbeształ mnie potwornie trzeci album długogrający
słabo znanego mi wcześniej, greckiego ansamblu AmongRuins. Znaczy to, że miałem
świadomość, iż zespół taki istnieje, jakieś tam pojedyncze, wyrwane z kontekstu
wałki się u mnie przewinęły, ale takiej płytki, jak „Land…”, to powiem
szczerze, żem się po nich nie spodziewał. Jakżeż ja jednak kurwa kocham takie
niespodzianki. Wręcz dałbym się za nie na sucho ogolić. No dobra, czas jednak
najwyższy, abyście dowiedzieli się, nad czym ja się tak tu obficie spuszczam?
Otóż AmongRuins na swych trzecim długograju prezentuje nam taki, zaawansowany
technicznie, aczkolwiek dość melodyjny Metal Śmierci, że nic tylko w mordę jeża
palce lizać (i to nawet te od nóg). Wyprawia się tu naprawdę dużo i trzeba przy
tej płycie przysiąść dłuższą chwilę, aby choć z grubsza wszystko to ogarnąć. Sekcja
rytmiczna, choć może nie jest jakoś specjalnie oszałamiająca, to jednak ze swej
roli wywiązuje się należycie i ma swoje momenty chwały, w których pokazuje
warsztatowy kunszt, kręcąc zawodowo. Niemniej, gdybym był osobą decyzyjną w tym
zespole, to jeszcze mocniej uwypukliłbym bas, gdyż rzeźbienie czerech strun,
choć wyśmienite, nieco schowane jest w całokształcie tego albumu. Wiosła za to
jadą tu przecudnie. Ich techniczne, chwilami mocno progresywne, niemniej wysoce
melodyjne riffy i dopieszczone, rozłożyste, brylantowe wręcz partie solowe, jak
i wijące się pomiędzy harmonie, przyprawiają, jeżeli nie o zawrót głowy, to
przynajmniej o delikatne fiksum dyrdum (czyli stan zawieszenia pomiędzy nimi).Nie
wspomniałem jeszcze o wokalu, co nie znaczy, że to najsłabszy punkt programu.
Sverd zdecydowanie robi doskonałą robotę, a jego partie wyśmienicie asymilują
się z warstwą instrumentalną tego albumu, a przy tym potrafią przy okazji
przeorać beret, jak ta lala. Nie bójcie się zatem moi drodzy parafianie sporych
ilości melodii, jakie tu napotkacie, wszak przekonacie się (o ile zdecydujecie
się zapoznać z tą produkcją), że one nie przytłaczają, ani nie są celem samym w
sobie, jeżeli chodzi o tę produkcję. Delektujcie się za to jej wielorakimi elementami
technicznego zdobnictwa, bogatą w chuj ornamentyką gitarową i harmonijnymi walorami tego albumu. Mocny
kandydat do płyty roku, jeżeli chodzi o melodyjny, techniczny Death Metal o
progresywnych konotacjach. Tak przynajmniej sądzi wasz …
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz