Fleshvessel
„Yearning: Promethean Fates Sealed”
I, Voidhanger Records (2023)
Bardzo
podobała mi się debiutancka Epka chicagowskiego Fleshvessel. „Bile Of Man
Reborn” to była porcja naprawdę fajnie rozbudowanego, dobrze napisanego
progmetalu, który udanie czerpał garściami z muzyki ekstremalnej. Teraz włoska
oficyna I, Voidhanger Records dostarcza nam pierwszy pełny krążek tego
niezwykle utalentowanego kwartetu. Nie ukrywam, że dość mocno zacierałem łapki
na „Yearning: Promothean Fates Sealed” i mogę teraz wszem i wobec obtrąbić, że
jest to bardzo dobry materiał, chyba jeden z lepszych, które w ostatnim czasie
wyszły z tej stajni. Abstrahując od tego, że Fleshvessel ze swoją stylistyczną
żonglerką doskonale wpisuje się w profil włoskiego labelu to koniecznie trzeba
na wstępie zaznaczyć co jest największą siłą Fleshvessel – potrafią pisać
naprawdę dobre melodie, trochę nie adekwatne do panujących trendów, jakby
wyjęte sprzed 25-30 lat, ale moim zdaniem to tylko atut. W labiryncie cyrkowych
form UnExpect, postrockowego abstraktu Kayo Dot, odrobinie opethowej nostalgii
tli się dużo progrockowego piękna po linii Van Der Graaf Generator. Dużo tu
keyboardowych pasaży, które mocno nawiązują stylistycznie nie tylko do
progrocka i progmetalu lat 90-ych, ale i do nieco zaciągającego serem
gotyckiego death/doomu (czego wcale nie należy traktować jako wadę). Dużo tu
partii akustycznych, dużo wyciszenia, operowania przestrzenią, ale też i jest
miejsce na muzyczną kakofonie, w której muzycy mogą dać upust swojej fantazji.
Wykonanie jest wzorowe, ale i warsztat kompozytorski jest nadzwyczaj dobry jak
na tego typu barokowy przepych. Słuchacz nie czuje się osaczony i zarzucony
pomysłami, z których musi wyłuskać coś dla siebie. Jest tu miejsce na oddech,
jest miejsce na rozsmakowanie się w tych dźwiękach. Na tym tle zarówno growl
jak i skrzek wydają się być wybitnie standardowe i tak naprawdę dla mnie nic
nie wnoszą do tej muzyki (ale też i nie przeszkadzają) gdybym miał się czegoś
doczepić i co niestety rzuca mi się w uszy to są to programowane gary. Do tej
fantazyjnej muzyki aż prosi się, żeby nabijaczem rytmu była żywa istota a nie
usztywniająca całość, mierzący dźwięki od milisekundy program komputerowy lub
maszyna. Nie zmienia to faktu, że nowy Fleshvessel jawi mi się jako danie
bardzo apetyczne, do którego chętnie będę wracał co jakiś czas.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz