piątek, 7 lipca 2023

Recenzja Fleshvessel „Yearning: Promethean Fates Sealed”

 

Fleshvessel

„Yearning: Promethean Fates Sealed”

I, Voidhanger Records (2023)

 


Bardzo podobała mi się debiutancka Epka chicagowskiego Fleshvessel. „Bile Of Man Reborn” to była porcja naprawdę fajnie rozbudowanego, dobrze napisanego progmetalu, który udanie czerpał garściami z muzyki ekstremalnej. Teraz włoska oficyna I, Voidhanger Records dostarcza nam pierwszy pełny krążek tego niezwykle utalentowanego kwartetu. Nie ukrywam, że dość mocno zacierałem łapki na „Yearning: Promothean Fates Sealed” i mogę teraz wszem i wobec obtrąbić, że jest to bardzo dobry materiał, chyba jeden z lepszych, które w ostatnim czasie wyszły z tej stajni. Abstrahując od tego, że Fleshvessel ze swoją stylistyczną żonglerką doskonale wpisuje się w profil włoskiego labelu to koniecznie trzeba na wstępie zaznaczyć co jest największą siłą Fleshvessel – potrafią pisać naprawdę dobre melodie, trochę nie adekwatne do panujących trendów, jakby wyjęte sprzed 25-30 lat, ale moim zdaniem to tylko atut. W labiryncie cyrkowych form UnExpect, postrockowego abstraktu Kayo Dot, odrobinie opethowej nostalgii tli się dużo progrockowego piękna po linii Van Der Graaf Generator. Dużo tu keyboardowych pasaży, które mocno nawiązują stylistycznie nie tylko do progrocka i progmetalu lat 90-ych, ale i do nieco zaciągającego serem gotyckiego death/doomu (czego wcale nie należy traktować jako wadę). Dużo tu partii akustycznych, dużo wyciszenia, operowania przestrzenią, ale też i jest miejsce na muzyczną kakofonie, w której muzycy mogą dać upust swojej fantazji. Wykonanie jest wzorowe, ale i warsztat kompozytorski jest nadzwyczaj dobry jak na tego typu barokowy przepych. Słuchacz nie czuje się osaczony i zarzucony pomysłami, z których musi wyłuskać coś dla siebie. Jest tu miejsce na oddech, jest miejsce na rozsmakowanie się w tych dźwiękach. Na tym tle zarówno growl jak i skrzek wydają się być wybitnie standardowe i tak naprawdę dla mnie nic nie wnoszą do tej muzyki (ale też i nie przeszkadzają) gdybym miał się czegoś doczepić i co niestety rzuca mi się w uszy to są to programowane gary. Do tej fantazyjnej muzyki aż prosi się, żeby nabijaczem rytmu była żywa istota a nie usztywniająca całość, mierzący dźwięki od milisekundy program komputerowy lub maszyna. Nie zmienia to faktu, że nowy Fleshvessel jawi mi się jako danie bardzo apetyczne, do którego chętnie będę wracał co jakiś czas.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz