wtorek, 4 lipca 2023

Recenzja LAST LEGION „Metall, Blod & Aska”

 

LAST LEGION

„Metall, Blod & Aska”

Grind to Death Records 2023

Raz na jakiś czas pojawiają się takie płytki, które, mimo że nie prezentują sobą absolutnie nic odkrywczego i zbudowane są z do bólu już znanych i sprawdzonych w ogniu walki elementów, to jednak potrafią dosyć konkretnie przetrzepać spodnie słuchacza. Jedną właśnie z takowych produkcji jest tegoroczny, pierwszy pełniak szwedzkiego komando zwącego się Last Legion. „Metall, Blod & Aska” to niespełna 36 minut żrącego konkretnie, soczyście brzmiącego, poczerniałego Thrash/Death Metalu, który naprawdę zdrowo sponiewierać potrafi, pomimo tego, co napisałem na samym początku.Tak więc bębny grzmocą bardzo fachowo niezależnie od tego, czy serwują siarczysty rozpierdol, czy też gniotą ciężko i smoliście, tłusty bas hula grubo i zadziornie, chwytliwe, jadowite riffy rwą skórę pasami, a  gardziel wokalisty uwalnia agresywnie żrący kwas w ilościach więcej niż znacznych. Skandynawski Metal pełną gębą można by rzec i trudno się z tym nie zgodzić, jednak ten krążek wbrew pozorom ma całkiem sporo do zaoferowania. Nie jest on li tylko i wyłącznie ukłonem w stronę klasycznych produkcji z początku lat 90-tych. Last Legion prezentuje tu bowiem piekielny sojusz pomiędzy tradycyjnie ukierunkowanym Death Metalem made in Sweden a intensywnym, bezkompromisowym, kontynentalnym Thrash’em, a wszystko to w oparach ognistego, pełnotłustego brzmienia. Wysokoenergetyczny to album, bez dwóch zdań, a okazjonalne zwolnienia, czy wojenne sample podkreślają tylko jego siłę rażenia (zwłaszcza bitewne odgłosy w interakcji z marszowymi, wgniatającymi w glebę beczkami robią mi dobrze). Doskonałym posunięciem była także decyzja, aby teksty wypluwać w swym ojczystym języku. Zabieg ten spowodował, że materiał ów ma swoisty, twardy szlif i unosi się nad nim aura pierwotnej nienawiści. „Metall,…” to produkcja charakteryzująca się sporą melodyjnością, jednak w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadza, gdyż muza, którą tu usłyszymy jest cały czas diabelnie wściekła, dzika i zła. Panowie zresztą prawie 14 lat dojrzewali w czeluściach podziemia szlifując swój warsztat, zanim zdecydowali się nagrać swój pierwszy album i tą w pewnym sensie dojrzałość (zarówno warsztatową, jak i kompozytorsko-aranżacyjną) słychać tu niezaprzeczalnie na każdym kroku. Jak wspominałem już kilka razy w tym tekście, ten album nie zaoferuje nam niczego, czego byśmy wcześniej już nie słyszeli, jednak zawarte tu dźwięki zapewniają nam urodziwe, piekielne, wojenne tourne, a ich największa siła tkwi w jednorodnym, zwartym charakterze, wierności formie, jak i  kompozycyjnej prostocie, która zapewnia potężny, okrutny, brutalny, siarczysty, a przede wszystkim szczery wypierdol. Naprawdę dobra płytka. Nie pozwólmy, aby przepadła ona w zalewie wszechobecnego dziś, masowo produkowanego przeciętniactwa.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz