„Llave a Las Profundidades” (Demo)
Sun
& Moon Records 2023
Nie
mogę oprzeć się wrażeniu, iż od pewnego czasu niektóre induwidua zachwycają się
zwykłym, muzycznym bełkotem i szalonymi urojeniami jednostek tworzących pod
płaszczykiem szeroko pojętej, choć najczęściej mizernej awangardy. Takie oto
myśli naszły mnie podczas słuchania debiutanckiego materiału demo Chilijskiej
hordy Kexelür, który to w tym roku doczekał się wznowienia na srebrnym dysku
pod auspicjami Sun & Moon Records. Czy to znaczy, że „Llave a Las
Profundidades” to takie właśnie bredzenie szaleńców? I tak, i nie, ale po
kolei. Krążek ten zawiera trzy długie wałki (najkrótszy trwa prawie 14 minut)
surowego, żwirowatego Black Metalu o niewątpliwie mizantropijnym wydźwięku.
Beczki mają tu konkretny ciężar, a zarazem smolistą konsystencję, wijące się,
ołowiane riffy potrafią niezgorzej przeorać zagony mózgowe, a chore, ponure
wokalizy do spółki z mdłymi, maziowatymi efektami klawiszowymi, czy upiornymi
fletami w tle dopełniają ów psychodeliczny obrzęd muzyczny. Mają w sobie bez
wątpienia te dźwięki wysoce niepokojący czar, który często przeradza się w
mocno depresyjne wibracje. Mają, póki trzymają się pewnych, choćby bardzo
ogólnych założeń. Przypominają wówczas luźno norweskich ekscentryków z
kultowego Ved Buens Ende, choć szczerze mówiąc, na razie, to jeszcze nie ta
liga. Z chwilą, kiedy jednak zespół ucieka w króliczą norę dysonansowych
zagrywek przeplatanych progresywno-jazzowymi strukturami, to nie chuja mi się
to wszystko nie klei. Sztuczki te same w sobie są nawet dosyć imponujące
(zwróćcie choćby uwagę na te lawirujące,
pokręcone niewąsko linie basu), ale stojąc niejako w opozycji do reszty
rozrywają zwartą strukturę poszczególnych kompozycji. Jakoś nie mogę ścierpieć,
gdy przytłaczającą aurę złowrogiego Black Metalu z wirującymi, bestialskimi,
popapranymi akcentami melodycznymi, nie wiadomo w imię czego, rozpierdalają jakieś
wizje improwizowanego, chaotycznego jammingu, ekscentryczne, pseudomodernistyczne
zapętlenia, czy dziwne, na wpół przypadkowe, dezorientujące, zapożyczane na
siłę z innych gatunków wariacje gitarowe. Tyleż wieloaspektowa, co i
pretensjonalna jak dla mnie to muza, która w takim samym stopniu wciąga, co i
odrzuca. Jeżeli taki był zamysł tego Chilijskiego trio (a tego nie można
przecież wkluczyć), to on do mnie nie gada. Tak więc póki chłopaki rżną
smoliście, jak El Diablo przykazał, jest cacy, a nawet, gdy eksperymentują, ale
jest to choć trochę usystematyzowane, to też się pod tym podpisuję. Wielką
improwizację powinni sobie jednak odpuścić. Mieliśmy już na naszych ziemiach takiego,
co to wielce improwizował i zaiste on jeden nam wystarczy.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz