wtorek, 18 lipca 2023

Recenzja KEXELÜR „Llave a Las Profundidades”

 

KEXELÜR

„Llave a Las Profundidades” (Demo)

Sun & Moon Records 2023

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż od pewnego czasu niektóre induwidua zachwycają się zwykłym, muzycznym bełkotem i szalonymi urojeniami jednostek tworzących pod płaszczykiem szeroko pojętej, choć najczęściej mizernej awangardy. Takie oto myśli naszły mnie podczas słuchania debiutanckiego materiału demo Chilijskiej hordy Kexelür, który to w tym roku doczekał się wznowienia na srebrnym dysku pod auspicjami Sun & Moon Records. Czy to znaczy, że „Llave a Las Profundidades” to takie właśnie bredzenie szaleńców? I tak, i nie, ale po kolei. Krążek ten zawiera trzy długie wałki (najkrótszy trwa prawie 14 minut) surowego, żwirowatego Black Metalu o niewątpliwie mizantropijnym wydźwięku. Beczki mają tu konkretny ciężar, a zarazem smolistą konsystencję, wijące się, ołowiane riffy potrafią niezgorzej przeorać zagony mózgowe, a chore, ponure wokalizy do spółki z mdłymi, maziowatymi efektami klawiszowymi, czy upiornymi fletami w tle dopełniają ów psychodeliczny obrzęd muzyczny. Mają w sobie bez wątpienia te dźwięki wysoce niepokojący czar, który często przeradza się w mocno depresyjne wibracje. Mają, póki trzymają się pewnych, choćby bardzo ogólnych założeń. Przypominają wówczas luźno norweskich ekscentryków z kultowego Ved Buens Ende, choć szczerze mówiąc, na razie, to jeszcze nie ta liga. Z chwilą, kiedy jednak zespół ucieka w króliczą norę dysonansowych zagrywek przeplatanych progresywno-jazzowymi strukturami, to nie chuja mi się to wszystko nie klei. Sztuczki te same w sobie są nawet dosyć imponujące (zwróćcie choćby uwagę na te  lawirujące, pokręcone niewąsko linie basu), ale stojąc niejako w opozycji do reszty rozrywają zwartą strukturę poszczególnych kompozycji. Jakoś nie mogę ścierpieć, gdy przytłaczającą aurę złowrogiego Black Metalu z wirującymi, bestialskimi, popapranymi akcentami melodycznymi, nie wiadomo w imię czego, rozpierdalają jakieś wizje improwizowanego, chaotycznego jammingu, ekscentryczne, pseudomodernistyczne zapętlenia, czy dziwne, na wpół przypadkowe, dezorientujące, zapożyczane na siłę z innych gatunków wariacje gitarowe. Tyleż wieloaspektowa, co i pretensjonalna jak dla mnie to muza, która w takim samym stopniu wciąga, co i odrzuca. Jeżeli taki był zamysł tego Chilijskiego trio (a tego nie można przecież wkluczyć), to on do mnie nie gada. Tak więc póki chłopaki rżną smoliście, jak El Diablo przykazał, jest cacy, a nawet, gdy eksperymentują, ale jest to choć trochę usystematyzowane, to też się pod tym podpisuję. Wielką improwizację powinni sobie jednak odpuścić. Mieliśmy już na naszych ziemiach takiego, co to wielce improwizował i zaiste on jeden nam wystarczy.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz