Sacrenoir
„Comme
Des Revenants Parmi Les Ruines”
Sepulchral Productions 2023
Pewnego
dnia, roku przedpandemicznego 2019, dwaj kanadyjscy muzycy znani z udziału w
takich kapelach jak Forteresse i Monarque postanowili założyć nowy projekt. Po
pojawieniu się na pewnym splicie i wydaniu epki, dorobili się w końcu
debiutanckiej płyty, która nieco odbiega od standardów black metalu
powszechnie, no może poza kilkoma wyjątkami, obowiązującymi na tamtejszej
ziemi. Mowa tu oczywiście o modelu nawiązującym do skandynawskiego, bo przecież
ten typ muzyki posiada wiele odsłon, a trzeba mieć jasność. Zapowiedziany jako
klasyczny black metal lat dziewięćdziesiątych, mający być niejako „czarną owcą”
na scenie Quebecu, zapewne spełnia tą rolę. Po przesłuchaniu tej produkcji mam
wrażenie, że Sacrenoir stoi wyraźnie w rozkroku między początkiem drugiej fali,
a „romantyzmem” Kanadyjczyków. Pierwszy kawałek to mieszanka tych dwóch
sposobów na sataniczne granie. Jest zimno, zadzierżyście, ale melodyjna
epickość często wyrywa się na pierwszy plan. Wraz z drugim utworem „Portail
Vampirique” następuje zwrot w kierunku Norwegii, a to niesie ze sobą
skojarzenia z Darkthrone po „Total Death”. Średnie tempo, drapiące riffy i
mizantropia kontynuowana są na kolejnym „Etouffes Par Les Flammes”, który to
szybszym i lodowatym kostkowaniem skręca w rejony bliskie Gorgoroth. Czwarty
„The Blade Of Satan” to znów mieszanka tanecznych rytmów i północnoeuropejskiej
wściekłości. Piąty za sprawą charakterystycznego basu przywodzi mocne
skojarzenia z Carpathian Forest i innymi klasykami tamtej sceny. Gdy nadchodzi
czas na „Le Puits Du Diable” zatapiamy się we wspomnieniach związanymi z
Bathory. Surowe gitary, groźne thrashowe riffy oraz punkowa sekcja to wizytówka
tej kompozycji. Nie należy zapomnieć o pojawiającej się w niej solówce,
utwierdzającej w przekonaniu, że twórczość Szweda była inspiracją do napisania
tego numeru. Siódmy „Aux Portes De L’enfer” powraca do konsolidacji
kanadyjskich i skandynawskich motywów. Chmurne akordy przeplatają się w nim z
chwytliwymi momentami, co powoduje małą konsternację. Ósmy przywdziany jest od
stóp do głów w bajeczny black metal, który w żadnym razie nie wyprze się, że
jest z Quebecu. Kończący tą produkcję „Parmi Les Ruines” zdaje się być ukłonem
w stronę elektronicznych dokonań Varga. Tak zatem w skrócie kształtuje się
obraz „Comme Des Revenants Parmi Les Ruines”. Gdyby wyciąć z niej wszystkie
elementy odnoszące się do kapel z Kanady, otrzymalibyśmy czysto norweski black
metal z końcówki poprzedniego wieku, łączący w sobie kilka niezłych patentów, z
których słynęli niegdyś muzycy z północy naszego kontynentu. Niemniej jednak
jest to dobre wydawnictwo, pełne chłodu, nihilizmu i drapieżności, a jego
melodyjność aż tak nie kłuje w dupę, bo w sumie przeważa tu raczej stanowcze
podejście do rogacizny. Duży plus za świetne wokale. Polecam.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz