Phantom
„Tyrants of Wrath”
High Roller Rec. 2025
W ostatnich latach zespołami z gatunku “retro” mocno
nam obrodziło. Kolejnym z nich jest pochodzący z Meksyku Phantom, który to w
dwa lata po debiutanckim „Handed to Execution” powraca z krążkiem numer dwa. W
zasadzie to, co młodzi nam oferują to pozycja zero – jedynkowa. Materiał ten
przeznaczony jest moim zdaniem jedynie dla maniaków stylu z lat
osiemdziesiątych. Maniaków, którym nie przeszkadza rzucanie cytatami z klasyków
na lewo i prawo, powtarzanie zasłyszanych dekady temu fraz czy melodii, które
już się tysiąc razy słyszało. Bo Phantom to taki typowy odtwórca. W ich
numerach bez wątpienia mieszka duch starych czasów, i chyba nawet nieźle się
tam czuje, bowiem te jedenaście piosenek brzmi nad wyraz szczerze i naturalnie.
I w zasadzie ten faktor jest jedynym, jaki należy w przypadku płyt podobnych do
„Tyrants of Wrath” rozważać, bo rozbijanie składanych przez kolejne pokolenia
puzzli na części pierwsze nie ma chyba najmniejszego sensu. Wiadomo, że możemy
spodziewać się melodii w stylu Venom, Whiplash, Overkill, Destruction czy Exumer.
Do tego garść klasycznych solówek, śpiewane wokale z obowiązkowymi wejściami na
piskliwe rejestry (acz może zaskoczy was „Nimbus”, zaśpiewany czystym,
podniosłym głosem), nieskomplikowane rytmy perkusyjne i fajne refreny.
Meksykanie czerpią równo ze staroszkolnego thrash / speed metalu, protoplastów
death a nawet black. I bardzo zgrabnie wszystko ze sobą mieszają, dzięki czemu
nagrań tych słucha się z wielką przyjemnością, a także nutką sentymentu, niczym
na wspomnienie sernika, który tylko babcia potrafiła ukręcić. Akurat ta
podróbka jest jednak na tyle smakowita, że każdy fan starej szkoły obliże się
ze smakiem. Czy krążek ten ma jakieś minusy? Moim zdaniem ma, jeden. Jest kapkę
za długi, bowiem trwa niemal pięćdziesiąt minut. Gdyby wyjebać z 3 numery (na
przykład nieco odstający od całości „Lost In the Sands”, choć i w nim jest pod
koniec fajny riff, albo niepotrzebny klawiszowy „Nocturnal Opus 666”), to lekkie
uczucie przejedzenia na pewno by się nie pojawiało. Mimo to, jest to całkiem
niezły album, dla ściśle określonego odbiorcy, nagrany przez podobnych mu
maniaków.
-
jesusatan