piątek, 3 lutego 2023

Recenzja At the Altar of the Horned God “Heart of Silence”

 

At the Altar of the Horned God

“Heart of Silence”

I, Voidhanger 2023

No, w końcu. Na ten krążek czekałem bardzo niecierpliwie, bo mimo iż debiut Hiszpanów nie ukazał się jakoś specjalnie dawno, to zrobił na mnie piorunujące wrażenie i pozostawił w wielkim niedosycie. Jest i następca, Serce Ciszy, materiał zawierający osiem kompozycji i zamykających się w czterdziestu minutach muzyki. Materiał… inny. Dość mocno różniący się od „Through Doors of Moonlight”. Otwierający całość utwór oparty jest na transowym,  powtarzanym niczym mantra wersie recytowanym przy akompaniamencie dość oszczędnych gitar. W następnym „Closing Circle” pojawiają się szorstkie wokale przeplatane czystym śpiewem. Na scenę wchodzi dość mocno obecny także w późniejszych momentach tamburyn, oraz rytualne, monotonne bębny. Płyną też klawiszowe tła, dosadnie koloryzujące muzyczną podstawę pomysłów At the Altars of the Horned God. Można w tym momencie mieć silne skojarzenia z wczesną twórczością In The Woods… , co absolutnie błędem nie będzie. Trzeci wałek otwiera totalny blast, kojarzący mi się silnie z Mayhemowym „Chimera”. Przełamuje go dość szybko zwolnienie z kapką szamańskich ozdobników, pojawiają się ponownie czyste śpiewy. Pod koniec kompozycji wracamy do pełnej szybkości z wkręcającym się w łeb tremolo.  I dalej płyniemy w podobnych, dziwnie układanych puzzlach. Sporu tu dziwności, mnogo zmian i kombinacji. Co mi nieco przeszkadza, to ginące chwilami w tle gitary. Nie że schowane, bo pełniące zdecydowanie większą rolę niż tylko tło. One są niczym dwutlenek węgla, niewidoczne, ale jednak trujące, jeśli się wsłuchamy. „Heart of Silence” jest albumem zdecydowanie bardziej agresywnym, a jednocześnie bardziej chwytliwym niż debiut. Bardziej błądzącym w rejony norweskie niż Dead Can Dance’owe odjazdy. Zdaje mi się, że panowie postanowili tym razem odwrócić proporcje, stawiając black metal na piedestale i jedynie dekorując go dość obficie pozagatunkowymi ornamentami. Porzucili też niektóre elementy, jak choćby żeńskie wokale, które tym razem wstępują jedynie na kilka sekund o wieńczącym album „Severing Light”. Przez to nowa płyta Hiszpanów jest zupełnie inna, jednak nie mniej ciekawa i intrygująca. Nie brak na niej tajemniczego, choć tym razem bardziej arktycznego nastroju. Tym razem zespół zaserwował nam materiał bardziej bezpośredni, choć tak samo pobudzający zmysły. Nie ma w nim chowanych pod powierzchnią smaczków. Panowie idą swoją własną ścieżką, zupełnie inną niż większość mogłaby się spodziewać. Nagrywają jednocześnie kolejny wciągający materiał, który bankowo wyrywa się z ram gatunku i niejednemu maniakowi eksperymentów przypadnie do gustu. I to mocno.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz