Scars
Of Oblivion
„Misanthropy”
Self-Release 2023
Powstali
w 2012 roku i wreszcie po ponad dziesięciu latach wypuszczają płytę. Madrycki
Scars Of Oblivion to kapela składająca się z pięciu muzyków, ale z pierwotnego
składu uchował się tylko jeden, niejaki Anthony. Reszta dołączyła w późniejszym
okresie co zaowocowało „Misanthropy”. Ten debiut to siedem kawałków dziwnego
mariażu melodyjnego death metalu z deathcorem. Twórczość Hiszpanów kształtuje
się w różnorodny sposób. Obok typowych dla harmonijnego deta elementów jak
takie właśnie solówki oraz szybkie i zapraszające do tańca riffy, spotkać tu
można również wiele skocznych akordów, znanych z chociażby późniejszej
twórczości Sepultury. Fikuśnie brzmi to połączenie, nie powiem. Podobnie rzecz
się ma, jeżeli chodzi o wokale, gdzie rasowe growle przeplatają się z wysilonym
corowym szczekaniem. Kurczę, twardy to orzech do zgryzienia. Energi chłopakom
nie brakuje. Muza zapierdala na dość szybkich obrotach i nudzić się przy niej
nie można. Pełno w niej solówek, ale nie tylko tych tradycyjnych, bo popisać
się progresywnymi zagrywkami grajkowie też potrafią. Powykręcane dźwięki,
karkołomne wtrącenia, wyłaniają się od czasu do czasu z gęstych gitar i kierują
tą egzotyczną podróż w stronę technicznego rzępolenia. Chyba Scars Of Oblivion
do końca nie może się zdecydować na konkretny kierunek. Jak na melodyjny death
metal za dużo tutaj improwizacji, a nawet kuriozalnych pomysłów,
przypominających niekiedy dowcipasów z Lawnmower Deth. Pełnowymiarowa
propozycja chłopaków jest niewątpliwie oryginalna, a posiadane umiejętności
tylko im pomagają w kreowaniu wielopłaszczyznowych utworów. Ich twórczość
wypełniona jest temperamentem, a konstelacja idei wręcz nie ma końca.
Wielbiciele takich oryginalnych crossoverów powinni być zachwyceni. Ja dostałem
w pysk i drugi raz do tego potwora już nie podejdę. Uciekam z podkulonym
ogonem, gdzie pieprz rośnie.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz