czwartek, 23 lutego 2023

Recenzja Bodyfarm „Ultimate Abomination”

 

Bodyfarm

„Ultimate Abomination”

Edged Circle 2023

Co prawda nazwa Bodyfarm obiła mi się kiedyś o uszy, możliwe nawet, że odsłuchałem którąś z najwcześniejszych pozycji zespołu, ale na tym nasza przygoda się skończyła. Z lekkim zaskoczeniem zauważyłem zatem, że Holendrzy właśnie atakują swoją piątą już dużą płytą. Biorąc pod uwagę trzynastoletni staż zespołu, trzeba przyznać, że działa on bardzo regularnie, niczym dobrze naoliwiona maszyna. Przejdźmy jednak do zawartości „Ultimate Abomination”. Zamieszczono tu dziesięć numerów, które można skwitować w trzech słowach. Europejski Death Metal. Panowie bardzo umiejętnie przemieszczają się między klimatem narodowym (słychać w tych piosenkach zwłaszcza spory pierwiastek asphyxowy), od czasu do czasu zaglądając też na wyspy brytyjskie (przede wszystkim do fabryki broni pancernej wiadomego szyldu) a także na Półwysep Skandynawski. Poza potężnymi akordami nie zapominają o wrzuceniu w wojenny wir odpowiedniej dawni ciężkiej melodii, ale i doskonale zdają sobie sprawę, że aby odgrzewany kotlet (no nie oszukujmy się, tutaj nikt niczego nowego nie wymyśla) smakował, potrzebny jest odpowiedni groove. A takowego ci tutaj bez liku. Ciężko na przykład nie zarzucić włosem przy takim „Symbolical Warfare”, który w wersji koncertowej misi miażdżyć. Nie da się też wyczuć odrobiny klasycznego, heavymetalowego ducha (a choćby w „The Wicked Red”) bardzo zgrabnie przebranego w deathmetalowe szaty. Kiedyś podobne zabiegi wykonywał szwedzki Dismember, a kolesiom z Bodyfarm wychodzi to wcale nie gorzej. Tulipany uważają zapewne, że najgorsza w muzyce jest monotonia, stąd też na ich nowym krążku znajdziemy prawdziwy Marrakesz harmonii w różnych szybkościach, ale nawet gdy  tempo mocno wyhamowuje, jak choćby w sadystycznie wręcz duszącymi powolnymi riffami „The Swamp”, nie sposób pomyśleć o nudzie a na najmniejsze ziewnięcie nie ma czasu. Wspomniałem już, że nie jest to granie odkrywcze, ale po co komu jakiekolwiek innowacje jeśli stary death metala kocha najbardziej. Tutaj wszystko mocno szarpie za szmaty i dostarcza mnóstwa radochy. Rasowy wokal i odpowiednio dociągnięte brzmienie powodują, że przyjmujemy kop za kopem, jak nie na twarz, to w brzuch albo nawet w jaja, bo w elegancję nikt się na tych nagraniach nie bawi, o czym świadczyć może choćby tytuł płyty. Nie ma ona co prawda szans by konkurować do czołówki albumów panującego nam roku, ale jednocześnie nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek maniak śmierć metalu z lat dziewięćdziesiątych poczuł przy nim niedosyt. Bardzo solidny kop w dupę. Kolejny krążek Bodyfarm też na pewno sprawdzę, a przy najbliższej okazji (a takowa nadarzy się już w marcu) wybiorę się obejrzeć ich na żywca. Aha, jeszcze jedno. Wyjątkowo trafna do zawartości dźwiękowej okładka.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz