Bodyfarm
„Ultimate Abomination”
Edged Circle 2023
Co prawda nazwa Bodyfarm obiła mi się kiedyś o uszy,
możliwe nawet, że odsłuchałem którąś z najwcześniejszych pozycji zespołu, ale
na tym nasza przygoda się skończyła. Z lekkim zaskoczeniem zauważyłem zatem, że
Holendrzy właśnie atakują swoją piątą już dużą płytą. Biorąc pod uwagę
trzynastoletni staż zespołu, trzeba przyznać, że działa on bardzo regularnie,
niczym dobrze naoliwiona maszyna. Przejdźmy jednak do zawartości „Ultimate
Abomination”. Zamieszczono tu dziesięć numerów, które można skwitować w trzech
słowach. Europejski Death Metal. Panowie bardzo umiejętnie przemieszczają się
między klimatem narodowym (słychać w tych piosenkach zwłaszcza spory
pierwiastek asphyxowy), od czasu do czasu zaglądając też na wyspy brytyjskie
(przede wszystkim do fabryki broni pancernej wiadomego szyldu) a także na
Półwysep Skandynawski. Poza potężnymi akordami nie zapominają o wrzuceniu w
wojenny wir odpowiedniej dawni ciężkiej melodii, ale i doskonale zdają sobie
sprawę, że aby odgrzewany kotlet (no nie oszukujmy się, tutaj nikt niczego
nowego nie wymyśla) smakował, potrzebny jest odpowiedni groove. A takowego ci
tutaj bez liku. Ciężko na przykład nie zarzucić włosem przy takim „Symbolical
Warfare”, który w wersji koncertowej misi miażdżyć. Nie da się też wyczuć
odrobiny klasycznego, heavymetalowego ducha (a choćby w „The Wicked Red”)
bardzo zgrabnie przebranego w deathmetalowe szaty. Kiedyś podobne zabiegi
wykonywał szwedzki Dismember, a kolesiom z Bodyfarm wychodzi to wcale nie
gorzej. Tulipany uważają zapewne, że najgorsza w muzyce jest monotonia, stąd
też na ich nowym krążku znajdziemy prawdziwy Marrakesz harmonii w różnych
szybkościach, ale nawet gdy tempo mocno
wyhamowuje, jak choćby w sadystycznie wręcz duszącymi powolnymi riffami „The
Swamp”, nie sposób pomyśleć o nudzie a na najmniejsze ziewnięcie nie ma czasu.
Wspomniałem już, że nie jest to granie odkrywcze, ale po co komu jakiekolwiek
innowacje jeśli stary death metala kocha najbardziej. Tutaj wszystko mocno
szarpie za szmaty i dostarcza mnóstwa radochy. Rasowy wokal i odpowiednio dociągnięte
brzmienie powodują, że przyjmujemy kop za kopem, jak nie na twarz, to w brzuch
albo nawet w jaja, bo w elegancję nikt się na tych nagraniach nie bawi, o czym
świadczyć może choćby tytuł płyty. Nie ma ona co prawda szans by konkurować do
czołówki albumów panującego nam roku, ale jednocześnie nie wyobrażam sobie, by
jakikolwiek maniak śmierć metalu z lat dziewięćdziesiątych poczuł przy nim
niedosyt. Bardzo solidny kop w dupę. Kolejny krążek Bodyfarm też na pewno
sprawdzę, a przy najbliższej okazji (a takowa nadarzy się już w marcu) wybiorę
się obejrzeć ich na żywca. Aha, jeszcze jedno. Wyjątkowo trafna do zawartości
dźwiękowej okładka.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz