niedziela, 5 lutego 2023

Recenzja MORRIGAN „Anwynn”

 

MORRIGAN

„Anwynn”

Werewolf Records 2022

Powstała z popiołów Mayhemic Truth horda Morrigan już ponad 20 lat prowadzi swą heroiczną krucjatę pod wodzą niezmordowanego Beliar’a. Kawał więc czasu duet ten kroczy obraną dawno temu ścieżką i choć szanuję ich za to niezmiernie, to ich muzyka, mimo że  niewątpliwie dobra, nie potrafi wywołać u mnie jakichś głębszych emocji. Fajnie chłopaki rzeźbią ten swój Black Metal i dopóki słucham ich płyt, bawię się niezgorzej, jednak gdy tylko się kończą, szybko zapominam o tym, co na nich słyszałem. Zbyt szybko. Tak było z każdą, dotychczasową ich produkcją, z którą miałem okazję się zapoznać i tak jest niestety także z wydanym w zeszłym roku, ósmym już albumem grupy, któremu na imię „Anwynn”. Krążek ten jest w prostej linii kontynuacją i zarazem rozwinięciem stylu, jaki niemiecki (a stacjonujący obecnie w Finlandii) zespół rzeźbi praktycznie od samego początku swej drogi. Usłyszymy tu wiec atmosferyczne, czarcie granie inspirowane bardzo głęboko i zarazem będące hołdem dla twórczości Bathory z okresu „Hammerheart” / „Twilight of the Gods”. Oczywiście można by tu jeszcze dorzucić albumy „Blood on Ice”, „Nordland I” i „Nordland II”, choć moim zdaniem są one już nieco mniej reprezentatywne, jeżeli chodzi o kompozycje Morrigan. Znają się ci panowie, na swojej robicie, wszak bagaż doświadczeń mają niemały. Muzyka, którą wykonują,zbudowana jest na bazie soczystej, równej sekcji rytmicznej, surowych, mizantropijnych riffów zaprawionych zimnymi, melancholijnymi melodiami, rasowych wokali (zarówno tych agresywnych, jak i śpiewanych) i fachowo wykorzystanego parapetu, który wraz z wiosłem w głównej mierze odpowiada za pełen majestatu klimat tej płyty. Płynie ona swobodnie, zabierając słuchacza w czasy, gdy rządził miecz, a chrześcijańska zaraza zaczynała dopiero panoszyć się na świecie. Aby materiał ten posiadał także nieco pikanterii, malcziki zarzucą mniej więcej w jego połowie takim „Blind Witch”,  czerpiącym pełnymi garściami ze spuścizny II fali norweskiej diabelszczyzny ze wskazaniem na pierwsze produkcje Emperor, po czy wracają ponownie czcić dźwięki, jakie pozostawił po sobie Quorthon Seth. Do produkcji przyczepić się nie można. Ma odpowiedni ciężar i moc, a przy tym jest selektywna i przestrzenna, nie trzeba więc zastanawiać się, co autor miał na myśli. Dla wszystkich czcicieli kultu Bathory będzie to z pewnością płytka warta zachodu. Myślę nawet, że sam Quorthon uśmiecha się pod wąsem, słysząc dźwięki zawarte na „Anwynn”. Ja tam jednak wolę kompozycje oryginalne, choć muzyce Morrigan nie mam absolutnie nic do zarzucenia.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz