Jupiter
Zeus
„Frequency
Prison”
Self-Release 2023
Nigdy
nie spotkałem się z tym zespołem, ale podobno nigdy nie jest za późno. Jupiter
Zeus, jak źródła donoszą, to już weterani na scenie psychodelicznego rocka w
Zachodniej Australii. Swoją epkę wypuścili w 2011 roku i zawierała ona dawkę
ciężkiego i melodyjnego rock ‘n’ roll’a. Jak historia głosi z każdą kolejną
produkcją dokładali kilogramów kompozycjom, aż do momentu wydania, omawianej
trzeciej płyty, która jest najcięższą wersją ich muzykowania. Te czternaście
kawałków, to nic innego jak dość poważnie przybrudzony rock, mający swe
korzenie w latach siedemdziesiątych. Słychać tu mnóstwo naleciałości Black
Sabbath czy Pentagram. Oprócz typowych dla tego typu muzykowania zagrywek,
które bez dwóch zdań zapraszają do tańców godowych, dostajemy pokaźną liczbę halucynogennych
chwytów, mieszających się bezustannie z głównymi riffami, które bujają w
stonerowym stylu. Wszystko to podane z użyciem ziarnistych i nisko nastrojonych
gitar, momentami trzeszczącego basu oraz precyzyjnej perkusji. Wszystkiemu
towarzyszą nostalgiczne wokale, przypominające niekiedy Peter’a Steele’a, Alice
In Chains, ale wokalista Simon Staltari potrafi całkiem nieźle też zaryczeć.
Jupiter Zeus gra nawet przyjemną wersję brudnego rock ‘n’ roll’a, w której
słychać wpływy kapeli, z której wyrósł, a mianowicie death / groove metalowego
Nebula, który zakończył swoją karierę na pierwszej płycie „Sadness vs Madness”.
Mając doświadczenie w cięższym graniu, odpowiednio doprawili swego rocka i
zanurzając się w kwaśnej atmosferze wyżej wspomnianych lat drugiej połowy
ubiegłego wieku, zapodają narkotyczną muzę nie tylko dla harleyowców, ale też
dla tych, co czasami potrzebują wytchnienia od mocnych brzmień i jednocześnie
zbytnio oddalać się od nich nie chcą.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz