środa, 22 lutego 2023

Dwugłos - Recenzja Crown Of Madness „Elemental Binding”

 

Crown Of Madness

„Elemental Binding” E.P.

Self-Release 2023

Jak wieść niesie ten powstały przed chwileczką kanadyjski projekt, założyły dwie osoby, które poznały się online, grając w World Of Warcraft. Dzisiaj, będąc już małżeństwem nagrywają sobie w domu muzykę. Niedawno nagrali już drugą epkę, która jest kontynuacją drogi jaką obrali na poprzedniej „The Void” i stanowi wyznacznik tego, czego można będzie się spodziewać po nadchodzącym albumie. Na najnowszej propozycji tego duetu dostajemy po raz kolejny dawkę całkiem mrocznego death metalu w dość technicznym ujęciu. Kawałki są przytłaczające i poprzez różnorodność nakładających się na siebie struktur, gęste jak lawa. Ilość użytych sposobów na szarpanie strun budzi podziw. Mamy tu wszystko czego dusza zapragnie. Łamane riffy, chorobliwie powykręcane akordy, psychodeliczne ścinki gitarowe, nienachalnie melodyjne solówki, a także dysonansowe zagrywki. Wszystko to bulgocze w jednym kotle. Co róż na jego powierzchnię wypływa, w danym momencie dominujący element. Pani odpowiedzialna za gitarę dba o słuchacza niczym strażniczka domowego ogniska i non stop raczy go nieustannie zmieniającymi się tempami i patentami na kostkowanie. Nudy tu nie uświadczycie. Harmonia miesza się z dysharmonią, chwytliwość z miażdżącymi dźwiękami, a całość doprawiona niezłymi growlami, które wydobywa z siebie gitarzystka. Mąż pomaga partnerce w utrzymaniu odpowiedniej rytmiki, punktując wiosła na elektrycznej perkusji. Jest duszno i ciężko, ale energicznie, trochę jak u Gorguts bądź Ulcerate. Umiejętności jak i chęci obydwojga twórców są niezaprzeczalne. Wydźwięk materiału zacny, jednak mam jeden problem. Otóż „Elemental Binding”, podobnie zresztą jak „The Void”, zalatuje trochę laboratorium. Ździebko to zbyt syntetyczne i to nie tylko z powodu sztucznych bębnów. Każda część składowa spasowana jest tutaj z zegarmistrzowską precyzją, jawiąc się jako idealny produkt, który jest pozbawiony duszy. Jak dla mnie mało w tym metalu entuzjazmu, a za dużo zwyczajnej manufaktury. Dla tych, co taki typ defa lubią, jak znalazł.

shub niggurath


Crown of Madness

„Elemental Binding”

Self-Release 2023

Idąc osiedlowym chodnikiem trzeba bardzo uważać, by nie trafić podeszwą w niespodziankę. Zwłaszcza teraz, kiedy wiosna odkryła głęboko chowane przez zimową koleżankę skarby. Podobnie należy mieć się na uwadze wrzucając do odtwarzacza mające ukazać się lada dzień nowości z poczekalni. Oto bowiem wdepłem w małą, ale jednak, srajde. Co prawda taką z zachodu, nie produkcji rodzimego Fafika, ale kupa jest kupa. A było tak… Patrzę, Crown of Madness, spoko nazwa. Dissonant death metal. No kurwa, teoretycznie coś dla mnie. To odpalam. I teraz wierzcie mi, materiał ten trwa zaledwie czternaście minut, bo to cztery kawałki o standardowym czasie, ale ledwo dotarłem do końca. Na drugim okrążeniu czułem z kolei prawdziwie fizyczny ból. Why? Bo choćby dlatego, że otwierający tę EP-kę „”Immortal Eyes” to żaden tam dysonansowy, ale melodyjny metal spad znaku późnego In Flames, z tak okręgowymi akordami, że można doznać mdłości. Z niepotrzebnie pojawiającymi się łamańcami udającymi techniczne umiejętności, oraz, o zgrozo, tragicznymi wokalami. Od razu mi tu czymś zaśmierdziało, więc jeszcze zerknąłem dla pewności… No tak, baba! Sorry, ale poza nielicznymi wyjątkami panie w growla nie umiom. Ta pani też nie. Jest posiadaczką bardzo przeciętnego żeńskiego gardła. Gdyby jeszcze grzeszyła jakąś specjalną urodą, to można by ten organ w jakiś inny sposób wykorzystać, ale w tym przypadku marne szanse. Może dlatego owa pani, wraz ze swoim chłoptasiem pomalowali się w smoliste łzy. Wracając jednak do muzyki… Kilka dysonansów faktycznie się tu pojawia, ale tak wtórnych i miałkich, że nie wiem czy śmiać się dalej, czy zapłakać. Oczywiście smolistymi łzami. Kanadole próbują troszku podglądać Ulcerate, jednak moja trzyletnia córka lepiej odwzorowuje Panoramę Racławicką niż Crown of Madness twórczość Nowozelandczyków. Słychać, że zwyczajnie momentami brakuje w tych utworach pomysłu, bo pojawiają się kwadratowe, szarpane akordy przeplatane pseudoszwedzkimi zagrywkami na poziomie elementarnym, wywołujące u mnie… Nie, zbyt delikatnie to ujmuję. Rzygać się od tego chce! Nudne to jest, bez wyrazu, nawet nie przeciętne, bo aby taki poziom osiągnąć, to jednak trzeba się nieco postarać, albo mieć kapkę talentu. Nie można się dojebać do brzmienia, bo jak na ligę okręgową jest OK. Nowocześnie, bez odrobiny gnoju (Ach, te striggerowane stopy!). Ujdzie i okładka, choć chuj wie co to ma być. Ale przynajmniej nie jest kolorowa. A może właśnie powinna być w kolorach tęczy, bardziej by pasowała. Kurwa, po co ja się rozpisuję i co ja tu jeszcze robię? Wypierdalać mnie z tym!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz