„Crushed”
Seeing Red Records 2022
Z
wyżynno-górzystych, obficie zalesionych obszarów stanu New Hampshire nadciągnął
ze swym pierwszym, pełnym albumem kwartet Magnatar. Zameldował swoją obecność,
po czym nieomal wyrządził mi krzywdę. Nie spodziewałem się bowiem, że muzyka
zawarta na „Crushed” zrobi sobie żniwa w mych szarych komórkach i przejedzie
się po nich, niczym kombajn Bizon po polu pszenicy. Całe szczęście, pozbierałem
się po pierwszym szoku, choć nie było łatwo, więc mogę teraz przybliżyć Wam
nieco zawartość tej płytki. Tak więc album ten wypełnia ciężki w chuj, gniotący
konkretnie kościec Sludge/Doom Metal. Ciężkie dźwięki wydobywają ci panowie ze
swych instrumentów, oj ciężkie. Mówiąc bardziej obrazowo, tłuste beczki poparte
chropowatym, wywracającym wnętrzności basem przetaczają się po słuchaczu niczym
buldożer z kopalni odkrywkowej, gęste, zaprawione mułem, kleiste, masywne riffy
ciemiężą i zadają męki, a emocjonalne, płynnie zmieniające barwę i siłę wyrazu,
chwilami wściekle rozedrgane wokale wgryzają się głęboko w psychikę odbiorcy.
Nie to jednak czyni tę płytkę tak zaskakująco i skutecznie niszczącą. Jej
głównymi walorami są wg mnie schizofreniczne miejscami zmiany tempa przeplatane
z hałaśliwymi, przesterowanymi warstwami instrumentalnymi, chore, transowe,
atonalne akordy o post-metalowym wydźwięku, czy wijące się, niepokojące pejzaże
dźwiękowe, które uciekają często w medytacyjne około dronowe tekstury. Wyśmienitą robotę na tym krążku
robią także przeszywające, przemyślane partie solowe, których nie powstydziłaby
się większość zespołów z kręgów progresywnych, doskonałe, organiczne harmonie
wzbogacające tę produkcję o hipnotyzujące, psychodeliczne wibracje, jak i
emanująca chłodem, nieco dziwna, introspektywna elektronika wychylająca się tu jakby
zza pleców głównego nurtu. Muzyka, którą tworzy Magnatar jest także zdumiewająco
spójna i jednorodna, mimo że kluczy pomiędzy minimalistycznym, atmosferycznym
graniem, a ciężkim, miażdżącym szaleństwem,
przechodząc po drodze przez medytacyjno-refleksyjne, eklektyczne pasaże izolowanych
elementów melodycznych. Pierwszy ich album jest obskurny, dziwnie zepsuty i
nieporęcznie zagmatwany, a jednocześnie wredny, wgniatający w podłoże, zainfekowany
ziarnami futuryzmu, bolesny i fascynująco destrukcyjny. Doskonała płytka.
Polecam wszystkim, którzy mają czasami ochotę odpłynąć w odmienne, nierzadko
przepełnione desperacją stany (nie)świadomości.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz