czwartek, 23 lutego 2023

Recenzja MAGNATAR „Crushed”

 

MAGNATAR

„Crushed”

Seeing Red Records 2022

Z wyżynno-górzystych, obficie zalesionych obszarów stanu New Hampshire nadciągnął ze swym pierwszym, pełnym albumem kwartet Magnatar. Zameldował swoją obecność, po czym nieomal wyrządził mi krzywdę. Nie spodziewałem się bowiem, że muzyka zawarta na „Crushed” zrobi sobie żniwa w mych szarych komórkach i przejedzie się po nich, niczym kombajn Bizon po polu pszenicy. Całe szczęście, pozbierałem się po pierwszym szoku, choć nie było łatwo, więc mogę teraz przybliżyć Wam nieco zawartość tej płytki. Tak więc album ten wypełnia ciężki w chuj, gniotący konkretnie kościec Sludge/Doom Metal. Ciężkie dźwięki wydobywają ci panowie ze swych instrumentów, oj ciężkie. Mówiąc bardziej obrazowo, tłuste beczki poparte chropowatym, wywracającym wnętrzności basem przetaczają się po słuchaczu niczym buldożer z kopalni odkrywkowej, gęste, zaprawione mułem, kleiste, masywne riffy ciemiężą i zadają męki, a emocjonalne, płynnie zmieniające barwę i siłę wyrazu, chwilami wściekle rozedrgane wokale wgryzają się głęboko w psychikę odbiorcy. Nie to jednak czyni tę płytkę tak zaskakująco i skutecznie niszczącą. Jej głównymi walorami są wg mnie schizofreniczne miejscami zmiany tempa przeplatane z hałaśliwymi, przesterowanymi warstwami instrumentalnymi, chore, transowe, atonalne akordy o post-metalowym wydźwięku, czy wijące się, niepokojące pejzaże dźwiękowe, które uciekają często w medytacyjne około dronowe  tekstury. Wyśmienitą robotę na tym krążku robią także przeszywające, przemyślane partie solowe, których nie powstydziłaby się większość zespołów z kręgów progresywnych, doskonałe, organiczne harmonie wzbogacające tę produkcję o hipnotyzujące, psychodeliczne wibracje, jak i emanująca chłodem, nieco dziwna, introspektywna elektronika wychylająca się tu jakby zza pleców głównego nurtu. Muzyka, którą tworzy Magnatar jest także zdumiewająco spójna i jednorodna, mimo że kluczy pomiędzy minimalistycznym, atmosferycznym graniem, a ciężkim, miażdżącym szaleństwem,  przechodząc po drodze przez medytacyjno-refleksyjne, eklektyczne pasaże izolowanych elementów melodycznych. Pierwszy ich album jest obskurny, dziwnie zepsuty i nieporęcznie zagmatwany, a jednocześnie wredny, wgniatający w podłoże, zainfekowany ziarnami futuryzmu, bolesny i fascynująco destrukcyjny. Doskonała płytka. Polecam wszystkim, którzy mają czasami ochotę odpłynąć w odmienne, nierzadko przepełnione desperacją stany (nie)świadomości.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz