piątek, 24 lutego 2023

Recenzja KRAJINY HMLY „Cez Ostrie Skál”

 

KRAJINY HMLY

„Cez Ostrie Skál”

Werewolf Promotion 2022

W przypadku trzeciej, pełnej, wydanej w zeszłym roku płyty słowackiego horda Krajiny Hmly zacznijmy może niejako od dupy strony. Otóż tak się składa, że to kolejny, świetnie wydany krążek, jaki ukazał się z pieczęcią wilkołaka. Doprawdy, staranność, z jaką wydaje kolejne płyty ten label, jest więcej niż imponująca. Nie inaczej jest i w przypadku tej produkcji. Opasła książeczka z tekstami, do tego grafiki, które budują klimat, zanim tak naprawdę zanurzymy się w zawartość muzyczną tego krążka. A ta, także zrobiła na mnie niemałe wrażenie, choć nie można powiedzieć, aby prezentowała sobą coś specjalnie odkrywczego. „Cez Ostrie Skál” to bowiem prawie 49 minut zimnego, melodyjnego (jednak bez przesady) Black Metalu, który dosyć często zapuszcza się na pogańskie terytoria. Wyśmienitą robotę odwalają tu wiosła. Intensywne, jadowite, siarczyste riffy, zawierające od cholery wciągających, transowych melodii, poparte bardzo dobrymi partiami solowymi o epickich wykończeniach, to jak dla mnie bez dwóch zdań gwóźdź tego programu. Beczkom oczywiście też nic nie można zarzucić. Napierdalają zawodowo, a ich linie są soczyste i wyraziste. Bas także rzeźbi grubo i rzęsiście, wyśmienicie wspierając gitary. Zapewnia on tej produkcji nielichy groove, a ponadto dodaje jej odpowiednią porcję mroku i ciemności. Chropowate, nieco gardłowe,  zawierające nieodzowną dawkę bluźnierstwa wokale również są zawodowe, a całość dopełnia oszczędnie użyty parapet i gustowne sample z odgłosami wycia wilków, czy też dźwiękami, jakie wydają z siebie nawołujące się kruki i wrony (całe szczęście, że owe dodatki zostały odpowiednio wyważone, bo ich większe zagęszczenie zniszczyłoby klimat, który misternie budują pozostałe instrumenty ze wskazaniem na gitary). Swoje robi także bardzo dobre, przestrzenne brzmienie tej płytki. Nie trzeba zatem zastanawiać się, co mają do powiedzenia poszczególne instrumenty, czy też zachodzić w głowę, aby odróżnić od siebie partie gitary rytmicznej od prowadzącej. Zresztą właśnie w tym drzemie chyba siła tej płytki. Obszerny, przestronny sound nie zabił ducha tej muzyki, a paradoksalnie, uwypuklił jej zalety i powiązania z drugą falą norweskiej diabelszczyzny. Nie wiem, jak prezentowały się dwie poprzednie płyty tego zespołu (w chwili wolnego czasu na pewno sprawdzę), ale ta naprawdę mi się podoba. Czy zechcecie się z nią zapoznać? Wasza sprawa, ja w każdym razie uważam, że warto.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz