wtorek, 7 lutego 2023

Recenzja Seven Doors „Feast Of The Repulsive Dead”

 

Seven Doors 

„Feast Of The Repulsive Dead” 

Redefining Darkness Records 2023 

 


Seven Doors jest niedawno powstałym jednoosobowym projektem. Założył go trzy lata temu niejaki Ryan Wills i jak dotąd nagrał epkę i kilka singli. Pod koniec stycznia ukazał się jego debiutancki album, a jego zawartość stanowi dziesięć kawałków metalu śmierci. Po fantastycznym wprowadzeniu dostarczonym przez Slasher’a Dave’a z Acid Witch, zaczyna się dość intensywna death metalowa jazda. Gęste i brudne riffy płyną tutaj w zmieniających się tempach, a ich brutalny charakter wypływa w prostej linii z klasyki gatunku. Już po pierwszych taktach słychać, że ten Brytyjczyk zakochany jest w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku, kiedy to krwistość death metalu szła w parze z niesamowitą chwytliwością, a ta nie wynikała z melodyjności, lecz ze specyficznego sposobu komponowania muzyki, skoncentrowanym raczej na uzyskaniu rytmicznych akordów, które w połączeniu z nieubłaganą perkusją i basem, dawały ścianę mięsistego dźwięku, mieląc przy tym niczym maszynka do mięsa zwoje mózgowe słuchaczy. Tak samo jest w przypadku „Feast Of The Repulsive Dead”, na której zawarto kwintesencję grania z tamtych lat. Dźwięk poszczególnych instrumentów jest do bólu spójny, smród zgnilizny czuć bardzo wyraźnie, a maziowata ropa płynie zewsząd. Skondensowane brzmienie gitar generuje zdecydowane i miażdżące riffy, przechodzące niekiedy w złowieszcze tremolo. Bębny i nisko tonowe wiosło z uporem maniaka walą po głowie, a towarzyszący wszystkiemu growl Ryan’a do granic możliwości zagęszcza materiał. W muzykowaniu Seven Doors można wyczuć wiele odniesień, które każdemu fanowi death metalu od razu rzucą się na myśl, bo Wills nie stara się w żaden sposób wynaleźć koła na nowo. Jego twórczość to zlepek najlepszych kapel z tamtych lat. Wystarczy wymienić takie nazwy jak Cannibal Corpse, Suffocation, Malevolent Creation czy wreszcie Deicide, aby dać wyobrażenie o tym krążku potencjalnemu odbiorcy. Debiut Anglika to kawał solidnego defa wyprodukowanego jak niegdyś robiło się to w Morrisound, choć trochę Sunlight też da się wyczuć. Energia i barbaria wykreowane za pomocą właściwego warsztatu, przyprawione szalonymi oaz niepokojącymi solówkami, z których dwie dołożyli od siebie w dziesiątym utworze chłopaki z Skeletal Remains. Wydaje mi się, że zagorzali fani gatunku powinni mieć tą pozycję na uwadze, mniej gorliwi niekoniecznie. 

shub niggurath 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz