wtorek, 28 lutego 2023

Recenzja NATT „Natt”

 

NATT

„Natt”

Edge Circle Productions 2023

No to teraz zabieram Was w zgoła odmienne od codziennego, metalowego łomotu rejony muzyczne, jeżeli oczywiście jesteście tym zainteresowani. Tych, którym nie uśmiecha się taka podróż zwalniam z dalszego czytania tej recenzji, a tych, którzy mają chęć i odwagę w sercu zapraszam na podróż w przepełnione nieco inną (choć także równie obezwładniającą) atmosferą pejzaże dźwiękowe. Na początek jednak nieco suchych danych o tym ansamblu. Projekt ten, stacjonujący w Bergen, powstał w umysłach doświadczonych muzyków, którzy z niejednej już miski krwawą potrawkę spożywali. René Misje (Kraków, Trust Us), czy Roy Ole Førland (Malignant Eternal, Kari Rueslåtten) to przecież nie byle leszcze, a do tego w sesji nagraniowej dołączyli do nich basista Lord Bård i perkusista Enslaved, Iver Sandøy. No kurwa, chyba każdy chciałby mieć tych grajków w swym składzie (tylko nie każdy ma odwagę się do tego przyznać). I ten oto skład nagrał płytę, wierzcie mi genialną i jakże  klimatyczną, choć zdecydowanie wykraczającą poza twórczość ich macierzystych zespołów. I bardzo kurwa dobrze, bo na chuj komu kolejne klony Malignant Eternal, Kraków, czy Enslaved? Zostawmy już jednak te dywagacje dla małolatów i wracajmy do muzyki zawartej na debiutanckim albumie Natt. Krążek ten wypełniony jest wielowarstwową i niejednoznaczną muzyką o zdecydowanie progresywnych konotacjach. Mieszają się tu bowiem ciężkie faktury nut zabarwione współczesnym Funeral Doom Metalem z Dronowo/Ambientowymi, miazmatycznymi plamami dźwiękowymi i zatopionymi w szeroko pojętej progresji strukturami muzycznymi. Nie obawiajcie się jednak wszak nikt tu nie uprawia instrumentalnego onanizmu i nie zaspokaja swego nadętego ego, chcąc pokazać czego to on nie potrafi zagrać. Wszystkie słyszane tu zagrywki (a przy niektórych kopara opada z głuchym trzaskiem) mają swój nadrzędny cel, a celem tym jestfeeling i klimat, jakie panują na tym krążku, a te są po prostu w chuj genialne! „Noc” bezapelacyjnie i do samego końca  obezwładnia swą psychodeliczno-transową, hipnotyzującą atmosferą. Słuchając tej produkcji miałem wrażenie, że unoszę się poza czasem i materią rozsmakowując się w dźwiękach, które skrywają nocne godziny, gdy świat pogrąża się w lepkiej ciemności. Kurczę, aż żal serce ściskał, że po tej mrocznej części doby, ponownie musi nastać zjebany dzień. W towarzystwie Natt, po mojemu noc mogłaby nie mieć końca. Wyś-mie-ni-ta-kur-wa-płyt-ka. Noc pozamiatała. Nie mam więcej pytań.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz