CARONTE
„Wolves
Of Thelema”
Ván
Records 2019
Sławiący dzieła
Alistera Crowley’a, zafascynowani szamańskimi praktykami,
nasiąknięci okultyzmem i ezoteryką włosi z Caronte krótko przed
końcem ubiegłego roku wyczarowali swój czwarty album długogrający.
Nie jest to granie szczególnie nowatorskie, gdyż oczywistych
inspiracji tu od chuja (Black Sabbath, Saint Vitus, Electric Wizard,
Danzig, Pentagram, Type o Negative) a muzycy cały czas konsekwentnie
trzymają się swoich korzeni, jednak stworzony przez nich,
przesycony magią Doom Metal z domieszką Stoner’a, Heavy Metalu i
Occult Rocka jest dobrze podany i może się podobać nie tylko
zatwardziałym fanom gatunku. Bardzo chwytliwy to materiał, choć i
podniosłych, majestatycznych momentów (jednak bez przesadnego
zadęcia) mamy tu dosyć sporo. Ciężki, klasyczny Doom Metal to
kręgosłup tego albumu, ale wokół niego wirują w mantrycznym
tańcu kwaśne, zapiaszczone patenty, post-punkowa gnojówka i nieco
tradycyjnego, mrocznego Heavy Metalu zabarwionego okultyzmem.
Mocarne, zagęszczone, intensywne riffy płyną swobodnie,
przyjemnie łechcząc podniebienie (albo i co innego, jak kto woli),
sekcja gniecie bardzo konkretnie i nie jest to wcale jednostajne
dudnienie, wokale operują w kilku mrocznych odcieniach, a mądrze
użyty klawisz robi niezły, zadymiony, kadzidlany klimacik. Niektóre
wałki są co prawda dosyć do siebie podobne, ale ogólnie rzecz
biorąc ładnie wkręca się ta muza, oplata, hipnotyzuje i na swój
pokrętny sposób relaksuje, niczym terapia, którą zalecił lekarz
Diabła. Brzmieniowo także bardzo konkretnie. Jest ciężko, nieco
muliście i psychodelicznie, ale zarazem na tyle przestrzennie, aby
ta muzyka mogła odpowiednio wybrzmieć. Fajny albumik. Wyluzowałem
się przy nim, liznąłem przy okazji nieco wiedzy tajemnej,
uaktywniłem bardziej swoje trzecie oko, i to bynajmniej nie to
kakaowe i zapukałem do wrót Bestyi pod numer 666. Niestety nikt nie
otworzył. Może następnym razem? Dobry Doom/Stoner z mistyczną
otoczką.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz