niedziela, 19 kwietnia 2020

Recenzja Oranssi Pazuzu "Mestarin Kynsi"


Oranssi Pazuzu
"Mestarin Kynsi"
Nuclear Blast 2020

Kiedy zobaczyłem, że nowa płyta Oranssi Pazuzu ukaże się nakładem Nuclear Blast, pomyślałem, że oto właśnie skończyło się rumakowanie a zaczęło odcinanie kuponów. I chyba nikomu średnio zorientowanemu nie trzeba tłumaczyć takiego toku rozumowania. Niechętnie zatem zabierałem się za ten materiał i byłem nieświęcie przekonany, że ów Mastarin, kimkolwiek by nie był, kynsał nie będzie. A jednak! Finowie, którzy już na poprzednich albumach odeszli od swoich korzeni tak daleko, że stąd nie widać, na tym właśnie Mastarinie stąpają jeszcze bardziej zdecydowanie obraną przez siebie ścieżką. W zasadzie z black metalu pozostało tu niewiele. Poza niezmiennym od samego początku wokalem i bardzo nielicznymi gitarowymi harmoniami próżno tu tego gatunku szukać. Finowie zanurzają się natomiast w jeszcze bardziej odjechanych i psychodelicznych dźwiękach niż te, które i tak mocno ryły beret na "Varahtelija". Utwory płyną zazwyczaj pomału prezentując przebogaty wachlarz dźwięków. Są niczym narkotyczne wizje zmieniające się co chwilę i mieszające ze sobą tworząc nieprzewidywalne doznania. Są jak krople krwi wpadające do gorącej wody, tworzące wzory, rozpływające się po chwili, lecz nie znikające a zmieniające pomalutku jej barwę. Mniej więcej tak działają na mój umysł połamane akordy Oranssi Pazuzu, hipnotyzujące klawisze, pulsująca elektronika i oczarowujące wokalne wstawki, zmieniające się chwilami wręcz irracjonalnie tempo utworów i ten tradycyjnie już pulsujący w tle niesamowity bas. Chwilami zdaje się, że każdy z muzyków gra coś innego, po swojemu interpretując jedynie ogólnie zarysowany szkielet utworu. Całość jednak współgra ze sobą wręcz idealnie stanowiąc prawdziwy muzyczny narkotyk. Ostatni na krążku "Taivaan Portti" to najostrzejszy numer, udowadniający, że nie tylko niekonwencjonalnymi środkami można wywołać sny na jawie. Ten kawałek, oparty na powtarzającym się motywie gitarowym, jest tak omamiający, że dosłownie zapomniałem przy nim oddychać. Im dłużej słucham tego materiału, tym więcej jestem w stanie usłyszeć, zobaczyć, poczuć. Niesamowite jest jak ten zespół się rozwinął od czasu debiutanckiego "Muukalainen Puhuu". Co jednak najważniejsze, słuchając "Masterin Kynsi" nie ma wątpliwości, że to nadal jest Oranssi Pazuzu. Niewiele jest zespołów tak mocno zmieniających swoje pierwotne oblicze i pozostających w dalszym ciągu rozpoznawalnymi. Finom się to doskonale udaje. Mało, nagrali według mnie swój najlepszy krążek w karierze. Aż się boję, co oni mogą jeszcze wymyślić następnym razem.
- jesusatan

2 komentarze:

  1. Można podesłać Ci płytę do sprawdzenia? Jesli tak, to na jaki adres e-mail?

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano można ... apocalyptic_rites_zine@wp.pl ... będzie git.
    Pozdrawiam,
    RBN

    OdpowiedzUsuń