piątek, 17 kwietnia 2020

Recenzja Shitfucker "Sex With Dead Body"


Shitfucker
"Sex With Dead Body"
Hells Headbangers 2020

O kurwa, jakie pojeby! Dosłownie taka była pierwsza myśl jaka przemknęła mi przez głowę gdy zobaczyłem nazwę kapeli, tytuł płyty i przede wszystkim fotki promocyjne do tego materiału. Przewidując mniej więcej czego można się spodziewać po takich zboczeńcach wprowadziłem się przy pomocy alkoholu w odpowiedni nastrój i odpaliłem Dymanie Umarlaka. Faktycznie, nie pomyliłem się zbytnio. Drugi album pochodzącego z Detroit komanda to circa trzydzieści siedem minut chamskiego grania dla brudasów i wszelkiej maści popaprańców. Trio częstuje nas niezbyt skomplikowaną mieszanką thrash, death i black metalu ze sporą punkowego sznytu. Jak można łatwo odgadnąć jest to muzyka w której chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę. Jest ona zatem dość skoczna i rytmiczna. Można sobie przy niej potupać nóżką i pokiwać główką, golnąć głębszego i zaraz humorek się poprawia. Utwory są nie tylko chwytliwe ale i na swój popaprany sposób melodyjne. Przoduje w nich punkowy beat i maksymalna prostota, lecz nie obyło się też bez nieco pijackich, rozjechanych solówek czy bardziej metalowego pierdolnięcia. Czasem przewinie się jakiś grunge'owy patent, co dowodzi, że chłopaki nie ograniczają się stylistycznie i wrzucają do gara wszystko, co im do głowy przyjdzie. I trzeba przyznać, że bardzo zgrabnie im to wychodzi. Dla jeszcze większego kolorytu mamy tu też jakieś interludia czy sample będące zapisem rozmów z różnego rodzaju pojebami. Równie popierdolone są tu wokale, oferujące poza bardziej typowym wrzaskiem pewnego rodzaju zabawne zaśpiewy, pasujące jak ulał do wywoływania duchów przy kolonijnym ognisku. Brzmienie na tym krążku jest brudne jak katana obrzyganego, leżącego pod klubem punka, któremu odmówiono wstępu na koncert a on sobie to sowicie wynagrodził kolejnym bełtem i nie zdążył do kibla. Reasumując – wszystko się zgadza i współgra ze sobą idealnie, począwszy od okładki, poprzez image muzyków i na samych dźwiękach kończąc. Zdecydowanie nie jest to materiał do słuchania na trzeźwo. Takich niechlujnych piosenek najlepiej słucha się w towarzystwie pijanych kompanów chcących zrobić komuś coś złego. Mimo iż nie jest to jakieś mistrzostwo świata, posłuchajcie sobie tego albumu w piątkowy wieczór. Dobra zabawa gwarantowana.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz