piątek, 17 kwietnia 2020

Recenzja DÄMMERFARBEN „Des Herbstes Trauerhymnen MMXX”


DÄMMERFARBEN
Des Herbstes Trauerhymnen MMXX”
Northern Silence Productions 2020

Hmmm, zespół nazywa się, w przełożeniu na polski, Kolory Zmierzchu, pochodzą z Niemiec, swój pierwszy album nazwali „W Wieczornym Blasku”, drugi „Jesienna Ścieżka”, a trzeci, którym właśnie się tu zajmuję zwie się „Jesienne Hymny Żałobne”. Okładka przedstawia jakiś zachód lub wschód słońca (zależy, jak na to spojrzeć) nad jesienno-zimowymi mokradłami (przynajmniej tak sądzę, bo specjalistą, przyrodnikiem nie jestem). Nie musiałem nawet odpalać tej płyty, wiedziałem doskonale, co usłyszę. Życie jednak czasami płata figle, a poza tym przegięciem byłoby zrecenzować płytę, nie przesłuchując jej zawartości. Wyczytałem jeszcze w notce promocyjnej, że inspiracją dla powstania tego albumu był motyw przemiany natury, a także nastroju ludzkości, gdy jesień przechodzi w zimę, ło ja pierdolę! No nic, włączam zatem ten materiał…, i kurwa normalnie wzruszyłem się tak, że o mało nie puściły mi zwieracze. Poczułem się bowiem, jak w czasach, kiedy człowiek egzaltował się na siłę takim pitoleniem tylko po to, aby zaliczyć jakąś mroczną niewiastę. Dämmerfarben gra bowiem atmosferyczny Black Metal z lekką domieszką folku, jaki święcił triumfy bez mała 20 lat temu, a w dodatku, gdy sprawdziłem to i owo okazało się, że „Des Herbstes…” tak naprawdę nie składa się z nowo skomponowanego materiału. Pierwsze trzy wałki to bowiem ponownie nagrane, nieco dopieszczone i przerobione utwory z demo wydanego w 2006 roku, czwarta piosenka, pochodzi z tej samej sesji nagraniowej, tylko nigdy nie była publikowana, a ostatni, piąty utwór, to kompozycja, która powstała w czasach „Herbstpfad”, tak więc chłopaki poszli najzwyczajniej w świecie na łatwiznę i chuj! Teraz może choć trochę o tym, co tu słyszymy. Jak już wspomniałem mamy tu do czynienia z klimatycznym Black Metalem opartym na prostych, melancholijnych, melodyjnych riffach, które momentami lekko się rozjeżdżają i nieskomplikowanej sekcji, która rzetelnie robi swoje. W ten kręgosłup swoje trzy grosze starają się wcisnąć partie wiolonczeli, instrumentalne, gitarowe miniatury, odgłosy natury (jakieś wiaterki i dźwięki przelewających się strumyczków, które wywołują parcie na pęcherz moczowy) i lekko wycofane, chropowate wokalizy w języku niemieckim, o delikatnie depresyjnym zabarwieniu. Dla mnie to kupa, ale jeżeli ktoś z Was chciałby posłuchać muzyki zbliżonej do tego, co ongiś tworzyło Empyrium, czy Nest, tylko w drugo/trzecioligowym wydaniu, ten może sięgnąć po tę płytę, choć i tak robi to na własną odpowiedzialność.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz