DÄMMERFARBEN
„Des
Herbstes Trauerhymnen MMXX”
Northern
Silence Productions 2020
Hmmm, zespół
nazywa się, w przełożeniu na polski, Kolory Zmierzchu, pochodzą z
Niemiec, swój pierwszy album nazwali „W Wieczornym Blasku”,
drugi „Jesienna Ścieżka”, a trzeci, którym właśnie się tu
zajmuję zwie się „Jesienne Hymny Żałobne”. Okładka
przedstawia jakiś zachód lub wschód słońca (zależy, jak na to
spojrzeć) nad jesienno-zimowymi mokradłami (przynajmniej tak
sądzę, bo specjalistą, przyrodnikiem nie jestem). Nie musiałem
nawet odpalać tej płyty, wiedziałem doskonale, co usłyszę. Życie
jednak czasami płata figle, a poza tym przegięciem byłoby
zrecenzować płytę, nie przesłuchując jej zawartości. Wyczytałem
jeszcze w notce promocyjnej, że inspiracją dla powstania tego
albumu był motyw przemiany natury, a także nastroju ludzkości, gdy
jesień przechodzi w zimę, ło ja pierdolę! No nic, włączam zatem
ten materiał…, i kurwa normalnie wzruszyłem się tak, że o mało
nie puściły mi zwieracze. Poczułem się bowiem, jak w czasach,
kiedy człowiek egzaltował się na siłę takim pitoleniem tylko po
to, aby zaliczyć jakąś mroczną niewiastę. Dämmerfarben gra
bowiem atmosferyczny Black Metal z lekką domieszką folku, jaki
święcił triumfy bez mała 20 lat temu, a w dodatku, gdy
sprawdziłem to i owo okazało się, że „Des Herbstes…” tak
naprawdę nie składa się z nowo skomponowanego materiału. Pierwsze
trzy wałki to bowiem ponownie nagrane, nieco dopieszczone i
przerobione utwory z demo wydanego w 2006 roku, czwarta piosenka,
pochodzi z tej samej sesji nagraniowej, tylko nigdy nie była
publikowana, a ostatni, piąty utwór, to kompozycja, która powstała
w czasach „Herbstpfad”, tak więc chłopaki poszli najzwyczajniej
w świecie na łatwiznę i chuj! Teraz może choć trochę o tym, co
tu słyszymy. Jak już wspomniałem mamy tu do czynienia z
klimatycznym Black Metalem opartym na prostych, melancholijnych,
melodyjnych riffach, które momentami lekko się rozjeżdżają i
nieskomplikowanej sekcji, która rzetelnie robi swoje. W ten
kręgosłup swoje trzy grosze starają się wcisnąć partie
wiolonczeli, instrumentalne, gitarowe miniatury, odgłosy natury
(jakieś wiaterki i dźwięki przelewających się strumyczków,
które wywołują parcie na pęcherz moczowy) i lekko wycofane,
chropowate wokalizy w języku niemieckim, o delikatnie depresyjnym
zabarwieniu. Dla mnie to kupa, ale jeżeli ktoś z Was chciałby
posłuchać muzyki zbliżonej do tego, co ongiś tworzyło Empyrium,
czy Nest, tylko w drugo/trzecioligowym wydaniu, ten może sięgnąć
po tę płytę, choć i tak robi to na własną odpowiedzialność.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz