Witches Hammer
"Damnation Is My Salvation"
Nuclear War Now! 2020
Mówi wam coś nazwa Witches Hammer? No mi dotychczas
nie mówiła
nic, mimo iż początki zespołu sięgają jeszcze połowy lat osiemdziesiątych a
główny mózg zespołu, Marco Bonco, znany jest szerzej w metalowym półświatku
jako The Traditional Sodomizer of the Goddess of Pervesity. Najwyraźniej chłop
przypomniał sobie właśnie o swoim pierwszym dziecku i postanowił powrócić z
debiutem po latach. No cóż, bogatszy o tą wiedzę uśmiechnąłem się litościwie,
gdyż tego typu zabiegi najczęściej kończą się niezłą sraczką i mam do nich
ogromny dystans. Wystarczy jednak dosłownie kilka pierwszych taktów
"Damnation Is My Salvation" by zapalił mi się w głowie "Red Alert",
zwiastujący niezły wpierdol. Od razu czuć wyraźnie, że mamy do czynienia z
kimś, kto zna metal od podszewki i doskonale go czuje. Jest to słyszalne
praktycznie wszędzie, w każdym akordzie, organicznym brzmieniu, stylu partii solowych czy nieco schowanym, nie do końca typowym wokalu. Muzyka zawarta na
tym krążku jest wściekła, łapie za szmaty i napierdala korpusem słuchacza o
glebę do utraty przytomności. Wyobraźcie sobie połączenie Death z okolic
"Spiritual Healing" z najwcześniejszym Morbid Angel, osadzone w speed
metalowym klimacie i okraszone death metalowym brzmieniem. Oczywiście to
jedynie porównania, gdyż Witches Hammer mimo słyszalnych odniesień układa
klocki układanki na własny sposób, nie da się jednak nie usłyszeć ekipy Chucka
w utworze tytułowym czy pierwszej fazie "Within the Halls" a
Treyowego sznytu w otwierającym album "Across Azeroth". Przede
wszystkim jebie tu jednak trupem i starą szkołą. Po pierwszych czterech,
nowych, utworach następują trzy kolejne pochodzące jeszcze z taśm demo wydanych
około trzydzieści pięć lat temu. Są one zdecydowanie bardziej speed metalowe,
jednak zostały tak przearanżowane by idealnie pasowały do całości zawartego na
debiucie materiału. Już na nich słychać jednak nowatorskie jak na tamte czasy
wibracje podobne do tych z demówek Morbid Angel czy Incubus (nie, nie tego
katolickiego). Mamy tu cudowne wręcz partie solowe, świetne riffy i ten
niezapomniany, stary klimat. Na koniec otrzymujemy jeszcze jeden nowy, bardziej
death metalowy, oparty na bardzo rytmicznym patencie numer. Te osiem kompozycji tworzy
do bólu szczery, wypływający z serca monolit. Albo raczej buchający z niego
żywy, palący, metalowy ogień. Jestem szczęśliwy jak świnia w gnoju że NWN! zdecydowała się na wydanie tego materiału splatającego solidną klamrą historię
zespołu z jego współczesnym obliczem. Nie znajduję tutaj ani jednego zbędnego
czy nieprzemyślanego dźwięku, całość jest tak precyzyjnie poukładana, że tworzy
album niemal idealny. "Damnation Is my Salvation" rozerwał mnie na
strzępy i porozrzucał jak obornik po polu. Kurwa, idę zmienić pampersa.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz