wtorek, 19 stycznia 2021

Recenzja DRAGHKAR „At the Crossroads of Infinity”

 

DRAGHKAR

„At the Crossroads of Infinity”

Unspeakable Axe Records 2020

 

Debiutancki album amerykańskiego Draghkar to rzetelne, ale powiedzmy sobie szczerze dosyć przeciętne wydawnictwo. Mimo tego faktu podczas słuchania „At the Crossroads…” na mym licu wiele razy pojawiał się uśmiech zadowolenia, gdyż płytka ta, to solidny miks OldSchool’owego grania. Kręgosłupem jest tu Metal Śmierci osadzony mocno w latach 90-tych, który czerpie pełnymi garściami zarówno ze sceny skandynawskiej, jak i z pionierów tego stylu zza wielkiej kałuży. Odnajdziemy tu także pewne, Black Metalowe inklinacje nieodparcie kojarzące się z Grecją, zagrywki charakterystyczne dla Niemieckiego Heavy/Thrash Metalu późnych lat 80-tych, czy akcenty kierujące nasze myśli w stronę ciężkiego, ale dosyć melodyjnego Doom Metalu. Całkiem ładnie wszystko to ze sobą współgra, jest zachowany odpowiedni balans, kompozycje są spójne i rzeczowe. Rolę wodzireja odgrywają tu wiosła, które wyznaczają drogę swymi ziarnistymi, agresywnymi riffami. Gruby, chropowaty bas i grzmiące konkretnie beczki o solidnej dynamice, wraz z bluźnierczymi, szorstkimi wokalizami podążają w ślad za gitarami, dotrzymując im kroku. Ten styl tworzenia sprawdza się w przypadku Draghkar dosyć dobrze, muza swobodnie płynie, przyjemnie się jej słucha (zwłaszcza wspomniane już przez mnie, klimatyczne, Doom Metalowe zwolnienia robią naprawdę dobrą robotę i przyjemnie mnie łechtają), a będąc po kilku głębszych, to i dyńką człowiek też pomacha, jednak o żadnych większych uniesieniach nie ma mowy. Są tu bowiem także muzyczne wątki, które często prowadzą w ślepe zaułki, a niektóre linie melodyczne są absolutnie zbędne, nie wnoszą nic do tego materiału,  niepotrzebnie go zmiękczając. Sound tego wydawnictwa jest lekko przerdzewiały, przesiąknięty brudem, mętnawy i nieco archaiczny, ale jednocześnie wszystkie instrumenty mają odpowiednią siłę wyrazu, a słuchacz nie musi zastanawiać się, co autor miał na myśli. Dzięki temu płytka posiada niezgorszy, lekko okultystyczny, tajemniczy klimacik, w którym niby wszystko wiadomo, ale nie do końca. „Na Skrzyżowaniu Nieskończoności” kojarzy mi się odrobinę z tym, co na swym debiucie grał Arghoslent, czy Intestine Baalism, a słysząc niektóre patenty, na myśl przychodzi mi także grecki Soulskinner. Porównując tę płytkę, do wydanego w zeszłym roku składaka z różnymi, wyciągniętymi z dupy wałkami Draghkar, postęp jest zdecydowany, ale nie jest to wydawnictwo, które potrafiłoby jakoś dłużej mnie przy sobie przytrzymać. Posłuchać można, gdyż to przyjazny materiał osadzony w starych, gatunkowych wzorcach, ale jeżeli ktoś sobie go jednak odpuści, to miednica mu ze zgryzoty nie pęknie.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz