Gravedäncer
"Ripping Metal"
Helldprod Rec. 2020
Jedziemy z koksem, bo nie ma czasu na owijanie w bawełnę. Wiadomo, że na grobach tańczą jedynie sataniści. Jak sataniści, to black metal. A jak black metal to Venom, rachunek chyba jest tu oczywisty, jakkolwiek by nie przeliczał. Między innymi od pierwszych dwóch płyt rzeczonego zespołu wszystko się zaczęło. Gravedancer to brazylijski duet, który doskonale o tym pamięta i tradycje lat osiemdziesiątych kultywuje na swoim debiutanckim demosie. Mamy tu pięć utworów (w tym cover "Welcome to Hell" wiadomo kogo) utrzymanych w klimacie czasów, gdy black metal jeszcze raczkował. Jest to zatem metal z wyraźnymi wpływami punka, nie tylko słyszalnymi w schematycznym pukaniu perkusji, ale także w niektórych akordach. W tych słychać także naleciałości heavy metalowych klasyków oraz mocno rockandrollowy groove. Dzięki temu poszczególne utwory, pomimo swojej teoretycznej prostoty (a może właśnie przede wszystkim dzięki niej), są mocno chwytliwe i bujające. Do staroszkolnych standardów panowie dorzucają oczywiście obowiązkowy chropowaty śpiew i... nic, tylko się bawić. Dosłownie, bo przy tych numerach aż się chce poszaleć trzymając w dłoni puszkę zimnego browarka. Dodatkowo "Ripping Hell" brzmi jakby go koń wysrał a krowa oszczała, no i to właśnie chodzi. Rozkładanie tej muzyki na czynniki pierwsze jest równie potrzebne, co zakładanie prezerwatywy do walenia konia. Stary metal albo się czuje albo nie (proszę o zapisanie tego cytatu do "Encyklopedii Złotych Myśli"). Może nie jest to taki totalny rozpierdol jak dopiero co odkryty przeze mnie Whipstriker, ale odpowiedni poziom został w tych nagraniach utrzymany. Zatem starych zgredów zapraszam na parkiet, a młodzi, niekumaci niech sobie stoją podpierając ściany.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz