środa, 13 stycznia 2021

Recenzja GRAVESEND "Methods Of Human Disposal"

GRAVESEND

Methods Of Human Disposal”

20 Buck Spin (2021)

Imponującym jest jak ludzie z 20 Buck Spin próbują iść w ślady Profound Lore Records i podpisywać kontrakty z zespołami z różnych parafii, reprezentującymi różne gatunki muzyczne. Zauważyłem jednak, że w przeciwieństwie do wydawnictw sygnowanych logiem kanadyjskiej wytwórni płyty sygnowane logiem dwudziestodolarówki okazują się w moim przypadku fast burnerami, gdzie nagły zachwyt, peany pochwalne i wszelkie ochy i achy gasną równie szybko. Po pierwszym opublikowanym promowałku z debiutanckiego krążka Nowojorczyków sądziłem, że może być inaczej, a to z trzech powodów. Po pierwsze – ubiegłoroczne demo „Preparitions For Human Disposal” to jeden z najlepszych crustowo-grindowych wygarów ostatnich lat, wydawnictwo kipiące wściekłością, energią i buntem. Po drugie – w katalogu wytwórni chyba tylko Terminal Nation porusza się w pokrewnym obszarze muzycznym, a więc brzmieniowo jest tu jeszcze pole do eksploracji. Po trzecie – zajebista okładka, cholernie punkowa, zadziorna, zwiastująca, że będzie to materiał w jakiś sposób zaangażowany społecznie. No i w tym momencie wjeżdża niespełna pół godziny z „Methods Of Human Disposal”, płytą, po której spodziewałem się, że rzuci mną o glebę, pochłonie bez reszty, zgniecie w pył. I nic się takiego nie zadziało. Niestety. Ale najpierw o tych dobrych rzeczach. Płyta ma absolutnie fantastyczne brzmienie – ciężkie jak diabli, brudne, masywne, tłusta, gary brzmią przepotężnie, bas rzęzi jak strumień kału w rynsztoku, gitary jakby nieco z tyłu, ustępują miejsca głównemu generatorowi masy tych dźwięków, a nad całością unosi się okraszony lekkim pogłosem skrzek wokalisty. Crustowy brud, grindowa bezpośredniość, deathmetalowy ciężar, okrutnie ponura, depresyjna aura unosząca się nad całością materiału gdzieś mi nakazują twierdzić, że Gravesend odwalili kawał zajebistej roboty asymilując elementy różnych stylów i tworząc materiał świeży, błyskotliwy, wyrazisty, który można by podpiąć pod każdy z wymienionych wcześniej nurtów (a nawet pod black metal), a zarazem uznać, że na scenie, że nie ma drugiego podobnego zespołu. I słuchając „Methods...” usłyszymy zarówno Dystopie, jak i Revenge, echa Godflesh jak i tego rockowego wcielenia Satyricon. Ale to tylko części składowe, bo w ogólnym rozrachunku „Methods...” to szalenie posępna i ponura płyta, smutna jak psie jaja w deszczu, wkurwiona jak laska ze złamanym paznokciem i ciężka – jak to mówią - „heavy as fuck”. No to czemu nie bangla skoro niby tak bangla? Ano między innymi z tego powodu, że na demówce tej zajadłości było więcej. Słucham tej płyty i czekam na jakąś kulminacje, zryw, nagły wybuch gniewu, coś co zmieni muzyczne status quo, ale przy każdym kolejnym odsłuchu ten moment nie następuje. Chyba na niekorzyść działa też muzyczna prostota, bo potencjał tłustego brzmienia nie został tu w pełni wykorzystany. Wielokrotnie podczas odsłuchu miałem ochotę powiedzieć „o, tu by się przydało jakieś przejście, tu jakieś zwolnienie, tu przyspieszenie”. Zabrakło mi też takich naprawdę szybkich, wściekłych fragmentów, które cechują często wydawnictwa młodych zespołów. Tutaj przeważnie jest umiarkowanie szybko, ale poza pewien próg nie się wychylają, co przy swoistej jednostajności czasem powieje nudą. Zabrakło mi też jakichś naprawdę fajnych riffów, mam wrażenie, że tutaj całą robotę ma odwalić ciężar brzmienia, dudniąca sekcja i ogólny nastrój, którym ta płyta epatuje, tyle, że przypadku tak energicznej muzyki nie zawsze to wystarczy. Tak więc finalnie rzecz biorąc debiutancki krążek Gravesend jest płytą dobrą, jest płytą wyrazistą, ale nie pozbawioną wad. Rozczarowanie? Nie. Posłuchać warto, ale Ci, którzy mieli oczekiwania podobne do moich powinni wylać na siebie kubeł zimnej wody. Niedosyt? Chyba tak.


Harlequin 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz