wtorek, 5 stycznia 2021

Recenzja Wehrmacht "Shark Attack"

 

Wehrmacht

"Shark Attack"

Hammerheart Rec. 2021

Zapewne wielu z was pamięta doskonale popularne na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dziuple, zwane hurtowniami kaset magnetofonowych, gdzie za relatywnie niewielkie pieniądze można było nabyć pirackie taśmy z Taktu czy Alfa. Pewnego razu, gdy ściągałem z półek różnego rodzaju Kreatory i Destructiony zaczepił mnie jakiś starszy, długowłosy metal i spoglądając na zawartość mojego "koszyka" powiedział, że mam brać Wehrmacht, bo to najszybszy thrash na świecie. Kupiłem zatem kasetkę, bardziej z obawy przed wpierdolem, bo sama nazwa nic mi wówczas nie mówiła, ale gdy dotarłem do domu i włożyłem ją do decka, to mało co nie wypadłem z okna swojego pokoju na ósmym piętrze. Dziś ten album jest absolutnym klasykiem, płytą dla niektórych wręcz kultową, choć dla innych zapewne nieco zapomnianą. Jeżeli zatem należycie do tej pierwszej grupy, możecie sobie spokojnie odpuścić dalsze czytanie moich wywodów. Natomiast jeśli spotykacie się z Wehrmachtem po raz pierwszy, to radzę mocno zapiąć pasy, bo "Shark Attack" faktycznie jest jedną z najszybszych i najagresywniejszych płyt nagranych w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Amerykanie prezentują tu eksplodujący crossover/thrash w trzynastu odsłonach, trzydziestu ośmiu minutach muzyki zawierającej taki ładunek energii, że faktycznie nawet Slayer mógł patrzeć na swoich rodaków z lekką obawą. Bębny grają tu najczęściej na złamania karku a gitary atakują bezlitośnie, posyłając w naszym kierunku riff za riffem. Panowie co chwilę łamią akordy lub odzierają ze skóry szybkimi partiami solowymi. To jest jazda na pełnej prędkości a krótkie zwolnienia czy fragmenty odchodzące tematycznie od głównej myśli albumu, którą jest thrashowa anihilacja, są jak otwierane na chwilę okna, celem zaczerpnięcia świeżego powietrza. Tylko że są to okna gnającego ile fabryka dała pociągu. Momentami do utworów wkradają się pierwiastki kakofonii, grania niemal na oślep, będące dodatkowym zapalnikiem tej łatwopalnej mieszanki. Wokalista z kolei wypluwa z siebie teksty w klasyczny, thrashowy sposób, lecz robi to z prędkością tożsamą samej muzyce, więc kiedy "Shark Attack" się kończy, nie ma w zasadzie co zbierać. Oczywiście wszystko to piszę przez pryzmat lat osiemdziesiątych. Pewnie, że dziś można bez wysiłku wymienić płyty szybsze czy agresywniejsze. Jednak by one mogły powstać, najpierw Wehrmacht musiał nagrać swój debiut. Hammerheart Records na koniec lutego planuje wznowienie tego materiału (a także drugiego i zarazem ostatniego albumu Wehrmacht) w wersji dwupłytowej, zawierającej nagrania demo i jakieś inne, mniej istotne duperele. Jeśli zatem nie posiadacie tej pozycji na półce, będzie doskonała okazja by ten stan rzeczy zmienić. Według mnie jest to obowiązek każdego szanującego się fana thrash metalu.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz