środa, 20 stycznia 2021

Recenzja HORNCROWNED „Rex Exterminii (The Hand of the Opposer)”

 

HORNCROWNED

„Rex Exterminii (The Hand of the Opposer)”

Ketzer Records 2020

 

Mój kontakt z tymi Black Metalowymi terrorystami z Kolumbii urwał się krótko po wydaniu ich trzeciego longa „Casus Belli Antichristianus”, czyli w roku 2009. Właściwie nie wiem, czemu tak się stało, bowiem z tego, co pamiętam ich pierwsze trzy albumy, to był bardzo konkretny, bluźnierczy, diabelski rozpierdol. Ich czwarta płyta ukryła się przede mną gdzieś pod kamieniem, ale gdy zobaczyłem w mojej recenzenckiej skrzynce tegoroczny, piąty album Horncrowned, to kurwa po prostu musiałem sprawdzić, co rzeźbi aktualnie ta machina wojenna z Kolumbii. Odpalam zatem „Rex Exterminii…” i banan pojawia się na mej facjacie. Panowie z Bogoty nadal bowiem nakurwiają okrutny, jadowity, sataniczny Black Metal bez żadnych eksperymentów, czy srania po krzakach. Ta płyta to nieustanny, niszczycielski atak ścianą dźwięku  i plucie na wszystkie świętości. Siarczyste beczki przez większość czasu dziko napierdalają, od czasu do czasu gniotąc okrutnie w miażdżących zwolnieniach. Bas bestialsko zdziera skórę pasami, wiosła brutalnie wywlekają wnętrzności, a ponure, zaciekłe, wściekłe wokale niszczą w pizdu. Jest w tych dźwiękach dzikość, żrący jad i charakterystyczny, duszny feeling typowy dla sceny południowoamerykańskiej, ale sporo tu także nawiązań do skandynawskiej, intensywnej diabelszczyzny à la Marduk, Dark Funeral, Setherial, czy wczesne 1349, można jednak na tej płycie znaleźć także nieco okultystycznych, bardziej rytualnych zagrywek, jakie stosuje szeroko nasz Behemoth. Brzmienie tego materiału jest surowe, odhumanizowane i kąsające boleśnie, ale zarazem jest w tym przestrzeń i niezgorszy ciężar. Bez dwóch zdań, bardzo soczysty to nakurw i wszyscy fani Black Metalowej, zajadłej sieczki będą z pewnością zadowoleni, a niektórzy z nich wykonają dla tej płyty z pewnością zgrabny ołtarzyk. Rozpierdol to naprawdę niewąski, jednak uważam, że byłoby lepiej, gdyby album był trochę krótszy, bo choć niecałe 45 minut to nie jest zabójcza długość, to jednak przy takiej intensywności muzyki pod koniec trochę się męczymy. Myślę, że 36 do 38 minut takiej brutalnej, zagęszczonej, wyrywającej z butów, bezbożnej jazdy byłoby wystarczające, wszak wiadomo, że lepszy niedosyt niż nadmiar. Nie czepiam się jednak zbytnio tego czasu trwania płyty, gdyż jak wiadomo, każdy na ten temat będzie miał odmienną opinię, a z opiniami ludzkimi jest jak z dziurami w dupie, każdy ma swoją. Kończąc zatem ten wywód, uważam, że „Rex…” to naprawdę dobry, Black Metalowy rozpierdol, który niejednemu zrobi dobrze.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz