Clandestine
Blaze
„Secrets of Laceration”
Northern Heritage 2021
Clandestine Blaze to nazwa, którą zna chyba każdy
maniak sceny blackmetalowej. Zespół istnieje i działa prężnie nieprzerwanie od
ponad dwudziestu lat i właśnie wydał jedenastą dużą płytę. Wynik godny podziwu.
Czy ktokolwiek liczył zatem w tym przypadku ze strony Mikko Aspa,
odpowiedzialnego za ów projekt, na coś nowego? Czy na „Secrets of Laceration”
znajdziemy coś, czego dotychczas na poprzednich nagraniach nie było? Odpowiedź na oba te pytania brzmi „Nie!”.
Jednak podczas gdy wiele zespołów, o ile w ogóle nie traci zębów, to z biegiem
lat często zaczyna zżerać własny ogon w niezbyt ambitnym stylu, stając się z
czasem parodią samych siebie, Clandestine Blaze nadal trzyma fason i poniżej
pewnego poziomu nigdy nie schodzi. Uważam, iż wielką sztuką jest nagrać album
dwucyfrowy i tworząc teoretycznie to samo nie wywoływać odruchów wymiotnych. A
nowy materiał to nadal wariacje na temat surowego, choć charakterystycznie
melodyjnego, fińskiego grania z odrobiną Darkthrone’owego sznytu. Znajdziemy tu
też, a jakże, nawiązania do brugady Toma Warriora Fishera, choćby w „Wastelands
of Revelation”. Muzyka projektu obraca się tradycyjnie głównie w średnim
tempie, bez przesadnych przyspieszeń i wzbogacana jest gdzieniegdzie kapką
klawiszowego tła. Czyli można śmiało powiedzieć – standard, klasyczny black
metal z lat dziewięćdziesiątych. A mimo to płyty tej słucha się od początku do
końca bez ziewania, z wielką przyjemnością. Kiedyś wyznacznikiem pozerstwa,
przynajmniej na moim podwórku, był fakt, iż dany delikwent nie potrafił być
konsekwentny w swoich poglądach i upodobaniach muzycznych. Miko jest dosłownie
przyspawany do swoich młodzieńczych ideałów i chyba za to najbardziej cenię
sobie jego muzykę. Może i ten nowy krążek nie zawiera powalających hitów, ale
też nie ma na nim kompozycji ciągnących w dół. Nie jest to też zapewne
najlepszy zbiór utworów Clandestine Blaze, choć jednocześnie i nie najgorszy.
Jest za to niezbitym dowodem muzycznej konsekwencji i hołdowania tradycyjnym
wartościom. Kto lubi ten band, tez zapewne łyknie „Secrets of Laceration” w
ciemno. I zawodu nie stwierdzi, bo po raz kolejny album Fina kasuje sporą część
konkurencji jednym pierdnięciem.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz