sobota, 23 października 2021

Recenzja Clandestine Blaze „Secrets of Laceration”

 

Clandestine Blaze

„Secrets of Laceration”

Northern Heritage 2021

Clandestine Blaze to nazwa, którą zna chyba każdy maniak sceny blackmetalowej. Zespół istnieje i działa prężnie nieprzerwanie od ponad dwudziestu lat i właśnie wydał jedenastą dużą płytę. Wynik godny podziwu. Czy ktokolwiek liczył zatem w tym przypadku ze strony Mikko Aspa, odpowiedzialnego za ów projekt, na coś nowego? Czy na „Secrets of Laceration” znajdziemy coś, czego dotychczas na poprzednich nagraniach nie było?  Odpowiedź na oba te pytania brzmi „Nie!”. Jednak podczas gdy wiele zespołów, o ile w ogóle nie traci zębów, to z biegiem lat często zaczyna zżerać własny ogon w niezbyt ambitnym stylu, stając się z czasem parodią samych siebie, Clandestine Blaze nadal trzyma fason i poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzi. Uważam, iż wielką sztuką jest nagrać album dwucyfrowy i tworząc teoretycznie to samo nie wywoływać odruchów wymiotnych. A nowy materiał to nadal wariacje na temat surowego, choć charakterystycznie melodyjnego, fińskiego grania z odrobiną Darkthrone’owego sznytu. Znajdziemy tu też, a jakże, nawiązania do brugady Toma Warriora Fishera, choćby w „Wastelands of Revelation”. Muzyka projektu obraca się tradycyjnie głównie w średnim tempie, bez przesadnych przyspieszeń i wzbogacana jest gdzieniegdzie kapką klawiszowego tła. Czyli można śmiało powiedzieć – standard, klasyczny black metal z lat dziewięćdziesiątych. A mimo to płyty tej słucha się od początku do końca bez ziewania, z wielką przyjemnością. Kiedyś wyznacznikiem pozerstwa, przynajmniej na moim podwórku, był fakt, iż dany delikwent nie potrafił być konsekwentny w swoich poglądach i upodobaniach muzycznych. Miko jest dosłownie przyspawany do swoich młodzieńczych ideałów i chyba za to najbardziej cenię sobie jego muzykę. Może i ten nowy krążek nie zawiera powalających hitów, ale też nie ma na nim kompozycji ciągnących w dół. Nie jest to też zapewne najlepszy zbiór utworów Clandestine Blaze, choć jednocześnie i nie najgorszy. Jest za to niezbitym dowodem muzycznej konsekwencji i hołdowania tradycyjnym wartościom. Kto lubi ten band, tez zapewne łyknie „Secrets of Laceration” w ciemno. I zawodu nie stwierdzi, bo po raz kolejny album Fina kasuje sporą część konkurencji jednym pierdnięciem.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz