„Danger to Ourselves”
Black Sunset 2021
Stagewar
to niemiecki zespół, który swą markę zbudował podobno, dzięki występom na żywo
(od czasu powstania w 2003 roku grupa zagrała bowiem ponad 200 koncertów).
Piszę podobno, gdyż jakoś nigdy nie dotarła do mnie informacja, jakoby ten
kwartet z Frankfurtu siał na żywca jakąś totalną rozpierduchę i niszczył
obiekty (a już kilka dni w muzyce metalowej siedzę). Wszystkiego nie da się
jednak ogarnąć, gdyż trzeba by nic innego nie robić, a i wtedy doba byłaby za
krótka, więc może umknął mi ten szczegół. Do pewnego stopnia jednak będę mógł
zweryfikować to twierdzenie, gdyż pod koniec września tego roku zespół
zaatakował nową, trzecią w dyskografii płytą długogrającą zatytułowaną „Danger
to Ourselves”. Przekonajmy się zatem, co tam rzeźbią chłopaki ze Stagewar. No
cóż, muza to dosyć energetyczna i zadziorna, ale mam wątpliwości, czy aż tak
zabójcza na żywo. Płytkę tę wypełnia bowiem rasowy, zagrany z werwą, dosyć
melodyjny Thrash Metal przyprawiony zagrywkami rodem z klasycznego Heavy i
szczyptą tradycyjnego Rocka. Żre ten materiał, trzeba przyznać uczciwie,
całkiem przyzwoicie. Beczki napierdalają tu bowiem solidnie, gruby bas ładnie
je wspomaga i zapewnia jednocześnie temu albumowi bardzo przyzwoity groove,
tłuste wiosła wycinają konkretne, agresywne riffy zainfekowane niemałą ilością
klasycznych w swym wyrazie melodii i dopracowane, strzeliste solówki, a
szorstkie wokale, które zwłaszcza w refrenach nadających się do śpiewania pod
prysznicem, czerpią pewne inspiracje ze sceny Hc/Punk dodają tej produkcji pikanterii
i niepokornego, zawadiackiego szlifu. Jakimś punktem odniesienia do muzyki
Niemców może być twórczość Exodus, Testament, czy Death Angel z nieco większą
domieszką patentów Heavy, choć to tylko takie, moje luźne skojarzenia. Brzmi to
całkiem do szyku, dźwięk jest wyrazisty, mocny, dosadny, potrafi kopnąć
solidnie i zostawia bolesne sińceprzy jednoczesnym zachowaniu przestrzeni dla
każdego z instrumentów. Niewątpliwie w swym gatunku to dobra płytka, a muzyka
na niej zawarta na żywca z pewnością dużo zyskuje, ale mimo wszystko, nawet w
wersji live nie są to dźwięki, które spuściły by mi totalny wpierdol i
wychlastały z ryja wszystkie kły. Produkcja ta znajdzie na pewno swych wiernych
odbiorców wśród fanów klasycznego, melodyjnego Thrash/Heavy Metalu i to głównie
do nich kierowany jest ten krążek. Ja także bawiłem się całkiem nieźle na
randce z „Danger to Ourselves”, ale na jakiś dłuższy związek raczej się nie
zanosi. Co najwyżej raz na jakiś czas odbędzie się miła, niezobowiązująca
schadzka.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz