piątek, 15 października 2021

Recenzja PARANORM „Empyrean”

 

PARANORM

„Empyrean”

Redefining Darkness Records 2021

Troszkę czasu zeszło tym Szwedom, zanim wysmażyli oni swój płytowy debiut. Zespół istnieje od 2008 roku (niektóre źródła twierdzą nawet, że od 2007), więc dosyć opornie pracowały tryby tej maszyny. Przełomem była podobno zmiana na stanowisku perkusisty, jaka dokonała się w 2018 roku i od tamtego czasu powóz z napisem Paranorm ruszył z kopyta, a efektem tego jest tegoroczny, pierwszy, pełny album grupy zatytułowany „Empyrean”. Muzyka, jaka znalazła się na tej płycie, to stosunkowo melodyjny mariaż technicznego Thrash i Death Metalu o lekko progresywnym zacięciu z delikatnymi, Heavy Metalowymi naleciałościami. Całość mocno trzyma się wysokich standardów takiego grania z końca lat 80-tych i początku 90-tych i trzeba przyznać, że ładnie to wszystko żre, a warsztat muzyków naprawdę robi wrażenie. Dzieje się tu zatem doprawdy dużo i mimo że sporo tu różnorakich barw, odcieni i zgrabnych zwrotów akcji, to wszystko stanowi jedną zwartą, spójną całość, a poszczególne wałki skomponowane są z pomysłem i finezją. Beczki są soczyste i mocne, a przy tym kręcą niezgorzej, wyrazisty, dźwięczny bas zapewnia odpowiedni groove, a przy tym także potrafi odstawić solidną ekwilibrystykę, precyzyjne, techniczne, jadowite, kąśliwe, postrzępione chwilami konkretnie, warstwowo niekiedy poukładane, zainfekowane sporą ilością melodii riffy tną ciało do kości, napędzając poszczególne wałki zawarte na „Empyrean”, a wzory, jakie przy tym niekiedy wykonują,  mogą przyprawić o zawrót głowy. Efektowne, obficie serwowane partie solowe są również wyśmienite, podobnie jak ciekawe, gitarowe harmonie, a agresywne, cierpkie, szorstkie wokale dodają tej płytce niezbędnej pikanterii. Słychać w tej muzyce pierwiastki Vektor, Megadeth z czasów „Rust In Peace”, Death Angel, Hemotoxin, Coroner i oczywiście Death. Zespołowi udało się znaleźć idealną wręcz równowagę pomiędzy wymienionymi tu na początku podgatunkami, czego rezultatem jest bardzo dobry, bogaty instrumentalnie, różnorodny pod względem intensywności i tempa album, a do tego Paranorm pokazał, jak można nagrać techniczną, progresywną momentami płytkę bez popadania w nadmierną złożoność struktur i masturbację nad instrumentami. Brzmienie, jak to przy okazji takiej muzy bywa, jest pełne, tłuste, selektywne i przestrzenne, formaliną jednak nie zalatuje, ani plastikiem nie wali i swoją moc posiada. Wszyscy ekstremiści słuchający wyłącznie Bleka, Brutal Deta i Grańda mogą sobie ten album spokojnie odpuścić, natomiast dla fanów technicznego, zadziornego, opartego na klasyce, doprawionego melodią, zahaczającego o progresywne zagony grania z pazurem płytka ta jest w zasadzie zakupem obowiązkowym. Doskonały krążek.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz