piątek, 29 października 2021

Recenzja VALOSTA VARJOON „Das Flammenmeer”

 

VALOSTA VARJOON

„Das Flammenmeer”

Purity Through Fire 2021

Zwrot Valosta Varjoon to po fińsku „Od Światła do Cienia”, można zatem w pierwszej chwili pomyśleć, że będziemy mieli do czynienia z zespołem z Finlandii. Rzeczywistość jednak okazuje się zgoła odmienna, gdyż Valosta Varjoon poza nazwą, nie ma nic wspólnego z Finlandią, a nawet ze Skandynawią, gdyż to horda z Niemiec. Na swym drugim, wydanym w tym roku w barwach Purity Through Fire, pełnym albumie bawarski duet prezentuje nam surowy, stosunkowo prosty, zimny Black Metalze sporą ilością ciernistych melodii. Króluje tu klasyczny minimalizm formy. Każdy utwór składa się z równego, rytmicznego fundamentu tworzonego przy pomocy podstawowych wzorów perkusyjnych zmieniających tylko tempo i wspomagającego beczki, chropowatego,  ziarnistego basu. Riffy tworzone są z prostych, powtarzalnych sekwencji akordów i podstawowych aranżacji przechodząc jedynie później drobne modyfikacje, delikatne rozwinięcia i wariacje w obrębie sztywno wyznaczonych ram gatunkowych. Cały ten tradycyjny szkielet uzupełniają rzetelne, agresywne, złowieszcze, ponure wokalizy, które jednak także nie wychylają się poza typowe standardy gatunku. Takie, bardzo oszczędne podejście do środków wyrazu, z których złożony jest ten album skutkuje tym, że poszczególne kompozycje są do siebie bardzo podobne i dzieje się w nich niewiele. Dla jednych będzie to zaleta, dla innych wada, gdyż dzięki tym monochromatycznym pejzażom dźwiękowym płytka ma transowy, hipnotyzujący charakter, ale spora powtarzalność poszczególnych motywów skutkuje tym, że „Das Flammenmeer” szybko robi się przewidywalna i w ostatecznym rozrachunku nieco nudnawa. Mimo dosyć jednowymiarowego przekazu, z jakim mamy tu do czynienia nad muzyką zawartą na tej płytce unosi się zimna, do pewnego stopnia tajemnicza, transcendentalna atmosfera, która jest niewątpliwie największą siłą tego albumu, jednak szukać w „Morzu Płomieni” większych ilości mroku, to próżny trud, gdyż jest go tam jak na lekarstwo. Dziwnie optymistyczny feeling ma ta płytka jak na Black Metal. Brzmienie jest równie minimalistyczne i szablonowe, jak zawarta tu muzyka, więc dźwięk jest chropowaty, płaski i pierwotnie surowy. Choć absolutnie nie mam nic przeciwko nieskomplikowanej, surowej muzie, to zmęczyły mnie te 52 minuty, to nie moje wibracje, a poza tym nie ma znalazłem na tym krążku nic, co zachęciłoby mnie do ponownego odsłuchania tej produkcji. Płytka przeznaczona wyłącznie dla zdeklarowanych miłośników czarnej surówki.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz